„Czarna kaczka” to raczej miejsce nieznane zbyt wielu miłośnikom krakowskich restauracji, schowane niby w ścisłym centrum, bowiem ulica Poselska jest przecznicą ul. Grodzkiej. Restauracja niniejsza specjalizuje się w potrawach przygotowanych z kaczego mięska. Co ciekawe, parę metrów dalej jest filia tej samej restauracji ale przede wszystkim w zakresie drobiu. Tego ostatniego miejsca jeszcze nie testowałem, ale myślę, że możecie zajrzeć wychodząc z mszy z kościoła św. Józefa w kierunku Dominikanów zatem do „Kokoriko” – musimy tam zajrzeć, choć jak już udało mi się zorientować w kukurykowym miejscu można się stołować wyłącznie w godzinach wieczornych.
Wybraliśmy się ostatnio z Żoną, aby sprawdzić, co Czarna kaczka ma nam do zaoferowania, uprzedzając niejako poniżej zamieszczone słowa mogę stwierdzić, że nie zawiedliśmy się na restauracji. Mieliśmy wcześniej rezerwację (dobra rada dla smakoszy – zadbajcie o to wcześniej w przypadku tej restauracji)
W środku mamy trzy duże pomieszczenia, utrzymane w tonacji czarnego i bieli- każdy z tych kolorów jest mocno zaakcentowany. Wymiernym tego przykładem są chociażby stoliki, w których na białych obrusach mamy czarne, przekątne chusty. Na ścianach z kolei wiele kaczych motywów i momentami czujemy się jakbyśmy byli nimi przytłoczeni, tym bardziej że oprócz ciekawych obrazów, mamy również drewniane rzeźby – mi to odpowiada. Polecam jednak przysiąść przy oknie, gdzie ciut jaśniej, bowiem w kątach są świeczniki, aczkolwiek w pochmurne dzionki może być ciut ciemno. Nie odbierajmy jednak tego jako wadę, ponieważ jeśli wybieracie się na romantyczną kolację, takie wnętrze pozwala skupić się na kolacji i osobie z którą ja spożywacie.
Nie braliśmy przystawek, prócz kawy i soku. Jeśli chodzi o potrawy, to żona zamówiła rosół z kaczki z kołdunami (12PLN), ja natomiast wziąłem krem z dyni z grzankami oraz z pestkami też w takiej samej cenie. Rosołek słodki, klarowny, aczkolwiek ciut chłodny, natomiast dla odmiany krem z dyni gorący. Ja lubię gorące zupy, szczególnie, że można w międzyczasie porozmawiać. Kołduny miękkie i dobrze pasujące o kaczuszkowej zupki.
Jeśli chodzi o danie główne to zamówiłem potrawę zwaną cymes wołowy z marchewką , zdania rodem z żydowskiej kuchni. Jest to pewnego rodzaju pudding na bazie wołowego gulaszu z krówki (mięsko, nie ciasto), wymieszany z różnymi owocami (pomarańcze, banan, rodzynki) i warzywami (bazą jest marchewka) i przepięknie pachnący cynamonem – w sam raz na zimny dzionek dla głodomorka. Można go zamówić na deser, można wziąć jako danie główne. Danie to jest jednak niezwykle słodkie i sycące, w związku z czym zróbcie sobie miejsce w brzuszku, ponieważ nie ukrywajmy, że po tym nomen omen cymesie, możecie już nie mieć sił na deser. Potrawa jednak przyrządzona gustownie i niewątpliwie warto jej skosztować.
Przejdźmy jednak do powodu naszej wyprawy, czyli kaczuszki. W knajpce podawane jest wiele rodzajów kaczek: po sarmacku (na porzeczkowym musie), po krakowsku (sos grzybowy), po staropolsku (żurawinka) , po galicyjsku (mix grzybów i żurawinki), kaczka w sosie porto i jeszcze coś na bazie orzechów i wiśni. Jest w czym wybierać – Żona wzięła po sarmacku z ziemniakami w talarkach, z dodatkiem soczewicy czerwonej oraz duszonej dyni (pakiet 62PLN). Był to bardzo dobry wybór, mięsa rzeczywiście pokaźna ilość, a również porcja dodatków robi wrażenie. Dla niewieściego żołądeczka może być to nie byle jakie wyzwanie.
Żona spasowała z deserem, aczkolwiek czułem, że ślinka jej cieknie na szarlotkę. Ja wziąłem z kolei Crème brûlée w trzech odsłonach. Nie ukrywam, że skusiło mnie właśnie to tajemnicze dookreślenie, bowiem zastanawiałem się, w jaki sposób zostaną oddane owe trzy smaki. Rozkminiałem bowiem czy podane dostaną trzy talerzyki, czy też raczej będzie jeden talerzyk z kremem w trzech smakach. Aby Was zaciekawić nie wskażę jaka jest odpowiedź na to pytanie, bowiem zamieściłem ją na fotce. Niezależnie od wyboru formy podania przysmaku mogę podkreślić, że krem wyszedł fantastyczny, niezależnie od wyboru smaku. Możecie się zatracić w smaku, szczególnie że warto skosztować dania, nawet w takiej symbolicznej ilości. Z całą pewnością jeszcze w przyszłości zamówię to danie.
Co do obsługi, to mogę stwierdzić, że była fantastyczn i nie ustępowała w niczym kuchni, zarówno kelnerka jak też menadżerka opiekowała się nami i dbała o nasze potrzeby. Czuliśmy się, że ktoś się o nas troszczy.
Rachunek wyniósł koło 150PLN
Można powiedzieć zatem, że „Czarna kaczka” to „Biały kruk” na mapie Krakowa – chrońmy go, bo to rara avis
An error has occurred! Please try again in a few minutes