Nie wiedząc czemu, ale pierwszym trafem gdy poszukuje nowych lokali są restauracje serwujące kuchnie włoską. Zapewne jest to spowodowane miłością Polaków do Półwyspu Apenińskiego, a przede wszystkim do znanej i lubianej kuchni rodem ze słonecznej Italii. Nie inaczej było i tym razem. Wraz z moim krakowskim kompanem do lunchu - Konradem, zamarzyliśmy skosztowania w jesienne popołudnie dań, które mogłyby Nas przenieść w słoneczne rejony tego śródziemnomorskiego kraju. Wybór pozostawiłem jemu i jak poniższa recenzja pokaże, raczej tego nie pożałowałem.
Zacznijmy od umiejscowienia - restauracje usytuowano w nowo zaaranżowanych, ekskluzywnych i zapewne najdroższych apartamentowcach Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa o nobilitującej nazwie Angel Wawel. Lokal przytulny, wręcz mały, ponieważ miejsca na niecałe 40 osób, jednakże w tej maleńkości urok - „Włoska” jest bardzo klimatyczna i przyjazna. Z okien mamy widok na odnowiony Kościół Garnizonowy i stale rewitalizowane Planty Dietlowskie.
Po wybraniu stolika otrzymaliśmy kartę dań, która wedle ujmującej kelnerki „jest w formie tymczasowej, roboczej bo dalej jest zmieniana i ciągle nie nabrała ostatecznego kształtu”. Gdy nastał czas wyboru, zdecydowaliśmy się wpierw na przystawkę: moja była w postaci carpaccio z ośmiornicy, zaś dla Kolegi - bruschetta z dziczyzną i kurkami. Lecz nie samą przystawką człowiek żyje, więc na drugie danie vel lunch zamówiłem tagliatelle z domową salsiccią (kiełbaską domową z dzika) i z suszonymi pomidorami, natomiast Konrad zdecydował się na mule w sosie na bazie sera mascarpone i białego wina.
Jakim miłym zaskoczeniem był fakt, że po złożeniu zamówienia Pani podała nam dwa talerze pod tzw. starter. Były nim przygotowywane na miejscu focaccie z rozmarynem, solą morską oraz świeżo tłoczona oliwą. Foccacia była dobra, może w pewnych miejscach ciut za bardzo przypieczona z powodu cienistości. W ogólnym rozrachunku, tutejszy „piec” mocno konkuruje z moim faworytem opisywanym w recenzji warszawskiej „Mąki i Wody”. Dodatkowo do wyboru dostaliśmy oliwę klasyczną oraz ostrą, która za sprawą papryczek chilli miała wyrazisty smak. Oliwa jest tłoczona na miejscu w lokalu i wraz z innymi smakołykami jest sprzedawana na miejscu w lokalu.
Kiedy nastał czas na zamówione przez Nas przystawki byliśmy mocno zdziwieni formą jaką zostały podane. Bruschetta Konrada znajdowała się na drewnianej paterze z ciężką srebrną nogą - bez dwóch zdań dało piękny efekt końcowy co sami możecie zobaczyć na zdjęciu. Grzanka podobnie jak foccacia była za mocno przypieczona, lecz sama dziczyzna jak i kurki były wyśmienite. Podsumowując - 2 w 1: pełnowartościowa przystawka który cieszy żołądek i wzrok.
Moje wyobrażenia na temat zamówionej przystawki czyli carpaccio z ośmiornicy kojarzyły się z pięknie przypieczoną macką ośmiornicy, która jest cienko pokrojona i pokropiona oliwą. Niewiele się pomyliłem, bo jedynie forma dania różniła się od mojego wyobrażenia. Tutejsi szefowie kuchni wymyślili, że przygotowując carpaccio z ośmiornicy podadzą je na kształt salcesonu z macek ośmiornic i dopiero to wszystko pokroją w cienkie plastry. Pomijając walory estetyczne, całość nie była dobrze doprawiona i jedynie dobrego posmaku temu daniu nadawały skórki cytryny marynowane w miodzie. Niestety, nie była to najlepsza przystawka jaką jadłem z ośmiornic co utwierdza mnie w przekonaniu, że nie wszyscy kucharze w Polsce, potrafią robić wyśmienite potrawy z owoców morza. Werdykt: w przyszłości wybiorę wspomnianą bruschette.
Po konsumpcji przystawek, na stole zagościły dania główne czyli tagiatelle z salsiccią i pomidorami suszonymi oraz mule. Mój makaron był dobry lecz przez to, że był skąpany w oliwie tłoczonej na miejscu (tej samej co w starterze) był lekko mdły. W mojej opinii można było użyć ostrzejszej wersji oliwy, wtedy też makaron byłby idealny. Najważniejszym składnikiem w zamówionej potrawie była jednak salsiccia z dzika, która robiona na miejscu była dobrze doprawiona i ugotowana. Powodowało to, że mięso miało lekki, ziołowy smak w którym dało wyczuć się świeży tymianek, rozmaryn, pieprz, sól. Bez dwóch zdań mięso było po prostu idealne i rozpływało się w ustach. Subiektywnie, minusem była natka pietruszki, której delikatnie mówiąc nie znoszę. Podsumowując, moje danie było bardzo przyzwoite.
Konrad natomiast otrzymał mule w sosie z sera mascarpone i białego wina. Już na pierwszy rzut oka widać było, że sos jest zbyt rozwodniony przez co nie osadzał się wewnątrz mul i nie nadawał charakterystycznego smaku. Same mule były dobre, świeże i nie można było im nic zarzucić. Danie było dobre, natomiast gdyby sos był bardziej gęsty i połączyłby się z mulami można by było określić go znakomitym.
Sytuacje wspomnianego sosu ratowało wypiekane na miejscu i podawane na ciepło pieczywo, które zamoczone w sosie było wspaniałym dodatkiem.
Podsumowując, obie potrawy były dobre, chociaż miały swoje wady. Oboje na pewno powrócimy do „Włoskiej” , po to aby skosztować tutejszej pizzy. Widząc jak ona jest przygotowywana i wypiekana to mogę obiecać, że recenzja tego lokalu będzie miała swoją kontynuację :) Zwłaszcza, że zbliżają się chłodne zimowe wieczory, a gdzie nie lepiej spędzić ten czas niż w dobrej, włoskiej restauracji.
Post scriptum: Niech Was nie zrazi brak miejsc parkingowych przed lokalem. „Włoska” udostępnia klientom miejsca parkingowe przed Kościołem Garnizonowym - wjazd od strony ul. Dietla. Wystarczy telefon do miłej obsługi restauracji, a szlaban parkingu zostanie podniesiony.
An error has occurred! Please try again in a few minutes