Corse to nasza restauracja rocznicowa. Pierwszy raz byliśmy tam jeszcze w czasach studencko-narzeczeńskich i choć właściciele i nazwa (wtedy Paese) były trochę inne, już wtedy wyszliśmy zachwyceni.
Potem mieliśmy długą przerwę i pojawiliśmy się tam ponownie kilka lat temu. Świętowaliśmy kolejną rocznicę ślubu, rodzice zabrali dzieci, było miło i romantycznie i nie chcieliśmy sobie psuć wieczoru kolacją w Rynku, w tłoku i ścisku (było to późnym latem-sezon w pełni).
Przypomnieliśmy sobie o restauracji korsykańskiej. Poszliśmy. I było to bardzo dobre posunięcie. Po roku znów przypadkiem byliśmy w okolicach naszej rocznicy w Krakowie i postanowiliśmy zrobić z naszych kolacji w Corse coś w rodzaju rocznicowej tradycji.
A zatem: spośród wielu zalet restauracji oczywiście największą jest kuchnia. Ale o tym za chwilę. Poza tym, choć Corse mieści się w dwóch salach, w tym jednej zupełnie otwartej, jakimś cudem udało się tutaj zachować atmosferę intymności. Wystrój jest spójny, choć minimalistyczny, to przytulny, przysuwa na myśl małe, rybackie restauracyjki na wybrzeżu śródziemnomorskim. Brakuje ogródka, szczególnie latem, ale jeśli to warunek konieczny udanej biesiady proponuję po prostu usiąść przy oknie. Obsługa bywała różna, natomiast na ten moment określiłabym ją jako fantastyczną. Nie narzucający się kelner, który wie, w którym momencie podejść, który w mig odczytuje intencje klientów i przy tym zachowuje wyważone proporcje pomiędzy dystansem, a zażyłością to doprawdy rzadkość, a zarówno kelner, jak i kelnerka z Corso, z którymi mieliśmy ostatnio do czynienia mają właśnie taki dar.
No i sedno sprawy: kuchnia była i jest świetna. Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś wychodzili stamtąd zawiedzeni. Choć nie byłam nigdy na Korsyce, z opowiadań tych, którzy mieli to szczęście wiem, że widniejący na witrażu nad wejściem do Corse napis Paese Divinu (boski kraj) w dużej mierze odnosi się do jej kuchni. Jest boska. I zaryzykuję stwierdzeniem, że chyba w Corse można taką jej sporą namiastkę dostać.
Ja obowiązkowo jadam tam zupy. Jest bardzo dobra cebulowa. Była też fenomenalna zupa korsykańska z fasolą, choć nie jestem pewna, czy ją jeszcze serwują, ale przede wszystkim polecam rybną: porcja słuszna, smak rewelacyjny, dużo dobrego w środku. Zawsze jemy jakieś muszle, ostatnio w sosie z białego wina. Kto lubi, niech zamówi wątróbkę drobiową, warto, jest pierwszorzędna. Świetne są też smażone rydze. No i ryby: doskonałe, czy to tuńczyk (mój nr 1) czy łosoś. Ostatnio jakoś nie zamawiamy tam mięsa, ryby kuszą nas dużo bardziej. Choć kiedyś mąż jadł polędwicę i z tego, co pamiętam chwalił dobry sposób wysmażenia (co też jest sporą rzadkością w polskich restauracjach). Pewien niedosyt może pozostawić makaron, ale przyjęliśmy, że mógł to być wypadek przy pracy. Może zapomniano o przyprawach. Albo, jak stwierdził mąż, że najwyraźniej makaron to nie danie popisowe na Korsyce.
Pozycją obowiązkową w kategorii desery to tarta tatin (jeśli akurat serwują). Lepszej sama nie potrafiłabym zrobić. Sorbety też absolutnie doskonałe.
Ceny są relatywne. Bo relatywnie niedrogo można tam zjeść świetne i świeże dania. Jeśli jednak nie zależy Wam na jakości, możecie oczywiście relatywnie taniej zjeść gdzieś indziej. Tylko czy warto?
Corse to kolejna restauracja, która choć na uboczu, stanowczo prezentuje sobą więcej niż niejedna restauracja w okolicach krakowskiego Rynku. Wszystkim przybyszom polecam, by porzucili atrakcyjne lokalizacje na rzecz atrakcyjnego jedzenia. A tego w Corse nie brakuje.
An error has occurred! Please try again in a few minutes