O Soul Kitchen Bistro napisano już chyba wszystko. Że pysznie, że niedrogo, że miło…
I słusznie napisano! Jest tu naprawdę pysznie, jest niedrogo i jest miło, co miałem wraz z moją Anią przyjemność sprawdzić podczas dwóch cudownych kolacji, które zjedliśmy tu w odstępie miesiąca.
Spożywając dzieła Wita Szychowskiego, miłego i niezwykle zdolnego chefa (wcześniej Kaskrut, Gryzę i Połykam) miałem wrażenie deja vu. Jak powszechnie wiadomo, Soul Kitchen Bistro to młodsza siostra Soul Kitchen, restauracji z Noakowskiego zamkniętej w październiku zeszłego roku. Oba miejsca łączy właściciel Patryk Lempke, logo i do pewnego stopnia podejście do menu. Początkowo sądziłem, że to właśnie dlatego odnoszę wrażenie, że już to gdzieś widziałem i już to gdzieś jadłem. Jednak parę dni po drugiej wizycie uświadomiłem sobie że chodzi o coś zupełnie innego.
Otóż tak się złożyło, że przed pierwszą wizytą w Soul Kitchen i zaraz po drugiej kolacji odwiedziłem Małą Polanę Smaku (o czym wkrótce), której menu choć składające się z zupełnie innych potraw ma podobną konstrukcję a nawet jest podawane na stół w podobny sposób. W Soul mamy małe, duże, słodkie miski a w Małej Polanie małe, głębokie, duże i słodkie … talerze. I tu i tu menu jest plikiem kartek wpiętych w podkładkę z klipsem i logo w tym samym miejscu :) … Również prezentacja dań w obu restauracjach jest podobna.
Oczywiście jest też wiele różnic. Andrzej Polan (były chef Soul Kitchen, dziś Mała Polana Smaku) bazuje konsekwentnie na sezonowym, polskim produkcie a Wit Szychowski otwiera się też na produkty europejskie choć może przez „bistroidalny” charakter obu miejsc, te różnice się zacierają.
Niezależnie od wszystkiego oba miejsca są godne uwagi, choć nie ukrywam, że jestem większym fanem Soul Kitchen Bistro.
Podczas pierwszej wizyty na kartę składały się cztery przystawki i sześć dań głównych a dodatkowo można było w niej znaleźć kilka kanapek na pieczywie orkiszowym (w końcu to bistro).
Nie mogłem nie spróbować chwalonej tu i tam sałatki z raków, fasolki szparagowej, pora i koperku. Jędrność fasolki, chrupkość chipsów z pora, delikatność raków oprószonych koperkiem będę wspominał jeszcze bardzo długo. Podane potem, rozpływające się w ustach duszone poliki wołowe na purée z pietruszki z marchwią i pistacjami były tak obłędne, że wytrzymały nawet porównanie do mojego osobistego benchmarku w tej konkurencji – policzków wołowych przygotowywane techniką sous-vide przez Witolda Iwańskiego szefa kuchni w restauracji Aruana w podwarszawskim Narwilu. Jedynie kaczka, nieco przeciągnięta wywołała niepokój o ostateczną ocenę, choć puree z pasternaku i słodycz syropu klonowego idealnie grały z nią o wysokie notowania.
Kolejna wizyta pozwoliła moim kubkom smakowym spotkać się z bodaj najlepszą w moim życiu grasicą podaną ze słodkawo-kwaśnym owocem miechunki peruwiańskiej znanej też kiedyś pod nazwą rodzynki brazylijskiej. Rzeczona szlachetna przedstawicielka podrobów jest tu mistrzowsko podsmażana w sposób zachowujący jej sprężystość a jej naturalny smak podbity słodyczą jagody południowoamerykańskiej jest skontrapunktowany pikantnością rukwi wodnej.
Podczas tej drugiej kolacji stwierdziliśmy, że kartę zmieniono i poszerzono. Zniknęły z niej kanapki, ale za to wzorem innych nowym miejsc w Warszawie do płatnych przystawek wprowadzono pieczywo z oliwą. Niestety jakość tego pieczywa nie powala a jego ilość oraz rodzaj podawanej oliwy nie są adekwatne do ceny.
Za to dwie ryby, które zamówiliśmy jako dania główne zarówno wielkością jak i smakiem były godne stanąć obok grasicy i polików. Mój, jak się okazało całkiem pospolity ale przepyszny morszczuk spoczywał na łożu z czarnej soczewicy, podścielonym przetartym z ziołami szpinakiem w otoczeniu raków i chipsów z pora, znanych z opisanej wyżej sałatki. To kolejna nowość w karcie godna uwagi. (ryba/raki/por/czara soczewica/koper)
W naszym drugim, rybnym daniu (ryba/kiszona kapusta/omlet/biała rzodkiew/siemię lnianie/kolendra) ten sam morszczuk, tak samo doskonale wysmażony, spoczywa wraz z omletem na naszej swojskiej, ale jakże pysznej kapuście kiszonej tworząc zupełnie nową, smakowo kosmicznie odległą wersję potrawy znanej z młodości. Danie wieńczą paski białej rzodkwi i listki kolendry.
Obie kolacje ze względu na upał kończyliśmy tym samym cudownie chłodnym i arcypysznym deserem (lody z mango i banana/orzech laskowy/kakaowiec/kokos), który jako jedyny, nie znając jeszcze pozostałych dwóch możemy gorąco zarekomendować.
Aura spowodowała, że wnętrze Soul Kitchen Bistro znamy pobieżnie. Kilka stolików ustawionych na chodniku, pod rusztowaniami odnawianej kamienicy, w której mieści się restauracja nie wygląda zbyt obiecująco, ale gwarantuje nie tylko przewiew ale i view na ruchliwą Nowogrodzką. Obsługa bardzo miła, choć miejscami frywolna w zachowaniu, wręcz na granicy dobrego smaku.
Gdzieś w tym wszystkim oprócz pysznego jedzenia jest dobry i przyjazny klimat i te dwie rzeczy powodują, że się chce (i to bardzo) tu wracać.
☺
Kolacje: 16 lipca, 17 sierpnia
An error has occurred! Please try again in a few minutes