Do „Na lato” wybrałam się dzięki zaproszeniu od Zomato – wielkie dzięki :)
Miejsce to dla ‘Warszawki’ stało się już chyba kultowe, stąd cieszę się, że i ja w końcu tam dotarłam. Lokal położony jest przy parku, stąd duża ilość stolików na zewnątrz i otaczająca zewsząd zieleń. Zarówno psy, jak i inne zwierzęta są tu mile widziane. „Na lato” podąża za mainstreamem- duże drewniane stoły, otwarta do klientów kuchnia, menu wypisane kredą na tablicy, świeże kwiaty oraz duże talerze. Całość tworzy przyjemny klimat. Na przystawkę zamówiłam bruschettę z wątróbką w koniaku. Nigdy nie lubiłam wątróbki -pół roku temu udało mi się zjeść jedną porcję w całości z brakiem grymasu na twarzy i uznałam to za spory sukces. Nadszedł czas na kolejne starcie i okazało się ono stuprocentowym sukcesem! Wypiekany na miejscu ciemny chleb i lekko słodkie mięso w sosie było przepyszne! Ze wstydem muszę przyznać mamie rację, że jest to rzecz jadalna, ba – można mieć ochotę na więcej i więcej. Drugą przystawką były kalmary w sosie aioli. Kalmary i panierka w porządku- czuć, że produkt jest świeży, za to sos – zbyt słony, psujący całość. Wybierając danie główne postawiłam na sezonowość produktów. Przed wizytą w restauracji sprawdziłam oczywiście, co wg. Zomatowiczów jest godne polecenia i mój wybór padł na sałatkę z kwiatem cukinii faszerowanym serem ricotta. Również przez znajomych, to danie było mi przedstawione w samych superlatywach, stąd moje rozczarowanie, gdy dostałam tłuste kawałki cukinii w panierce, z niewyrazistym serem w środku, a całość podano na dużej ilości sałaty z pomidorami i dressingiem, w którym przeważał głównie smak oliwy z oliwek, a nie czegokolwiek innego. Myślę, że smak sałatki nie był tak zły, jak wynika z mojego opisu, ale danie to miało wysoko postawioną poprzeczkę, stąd rozczarowanie pewnie spotęgowało moją niepochlebną opinię. Przejdźmy jednak do dania, którego smaku długo nie zaponę. Były to Mule – ale takie przez duże M! Zaszalejmy - przez ogromne M! Naprawdę solidna porcja świeżych owoców morza zanurzona w zielonym sosie z mleka kokosowego, trawy cytrynowej i innych orientalnych przypraw. Dopełnieniem całości była pszenna bagietka – również wypiekana na miejscu. Co to był za smak! Oryginalny, intensywny, cudownie zbalansowany . Sama bagietka z sosem była istna poezją smaku! Mule były świeże, nieprzegotowane. Dawno nie pamiętam tak wybitnego dania!
Po takim finale, ciężko jest źle wspominać wizytę w „Na lato”. To, co jeszcze mnie ujęło, to intuicyjna obsługa kelnerska, z którą rzadko można się spotkać. Nie była ona narzucająca się, ale za każdym razem, gdy pomyślałam, że nadszedł czas, aby o coś poprosić, ta jakby czytając w myślach dyskretnie się pojawiała. W mocno słoneczny dzień, gdy niespodziewanie zerwał się chłodniejszy wiatr obsługa w przeciągu minuty już niosła koce, dla każdego z gości – zdecydowanie można się czuć tam dopieszczonym. Rzeczą która mi się nie podobała był brak cen przy sezonowych daniach wypisanych na tablicy. Trzeba się dopytywać, co nie jest chyba komfortowe ani dla klientów, ani kelnerów, którym tylko przysparza się dodatkowych zajęć.
„Na lato” to fajne miejsce. Kuchnia mocno zróżnicowana – od dań przeciętnych poprzez te wybijające się. Mam nadzieję, że z menu szybko nie znikną moje ukochane mule – bo coś czuję, że moje tygodniowe menu będzie w najbliższym czasie dość monotonne 😉
An error has occurred! Please try again in a few minutes