Le Cedre kojarzyłam gdzieś z widzenia, pewnie z uwagi na szyld - złote rozłożyste drzewo. Przez wiele lat istnienia tej restauracji w Warszawie nie trafiła ona na moją listę. Okazało się, że to spore uchybienie.
Lokal otwarty od tygodnia udało mi się odwiedzić przy okazji Foodie Meetup.
Centralny punkt mrocznego, niezbyt dużego wnętrza restauracji zajmuje drewniany, biesiadny stół. Do wyboru są również stoliki w klimacie loży lub spotkania barowego.
Podłoga zaścielona dywanami, wnętrze bogate w lampki, świece oraz nomen omen cedry pięknie oświetlone, o kutych ręcznie liściach.
Większość wypróbowanego menu to pozycje wege. Kilka rodzajów hummusu (do gustu przypadło mi najbardziej połączenie z młodym imbirem). Dobrze wypadły również nadziewane bakłażany z marynowanymi warzywami. Moutabal przyjemny w smaku, bez dominującego smaku opalonej bakłażanowej skóry. Labneh przyjemny, łagodny, kremowy. Wśród tych wszelakich past, serków i sosów ciekawa ze względu na formę i chrupkości była mdardara – ryż i soczewica z prażoną cebulą – zabrakło mi jednak w niej aromatów. Nie zabrakło również zielonej libańskiej klasyki – tabbouleh – polecam wypróbować wszystkim, którzy natkę traktują jako dodatek do rosołu.
Spośród ciepłych zakąsek moim faworytem zostały kiełbaski po ormiańsku – sojouk. Ciekawym smakiem były również krewetki w cieście filo – chrupiące lekko słodkawe, podane z pikantnym sosem.
Moje serce skradły bezmięsne dania główne – kompozycje smaków i tekstur, każda zupełnie inna. Bakłażany rozpływające się, delikatne, danie może nawet zbyt kremowe w całości – nie udało mi się wyróżnić w nim warzyw. Szpinak na soczewicy – bardzo przyjemny, choć bez zaskoczenia – duszone liście z suszonymi pomidorami ułożone na zielonej soczewicy z ryżem, feta w zasadzie mało wyczuwalna. Tą kategorię wygrała cukinia z burakiem, gruszką gorgonzolą i orzechami – danie niczym deser – lekko chrupka jeszcze cukinia w towarzystwie warzyw i kostek buraka, w kremowo-serowym sosie, zwieńczone słodką gruszką, z nutą cynamonu.
Kofta Ghanam – bardzo smaczna jagnięcina, słonawa, delikatna. Szaszłyki podane z dwoma sosami – ostrym oraz kremem czosnkowym. Choć lubię czosnek, nie jestem fanką sosów z jego dodatkiem, ten mnie zachwycił. Bardzo kremowy, delikatny w smaku, z czosnkiem wyczuwalnym tylko podczas konsumpcji, a nie jak to zwykle bywa jeszcze dwa dni później. Podane do mięsa połączenie ryżu z makaronem bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, a spontanicznie raczej nie sięgnęłabym po tę pozycję z karty.
Biesiadę zakończyły desery i ciepłe napoje również utrzymane w klimatach libańskich. Urocza zastawa w postaci maleńkich filiżanek i talkowanych niewielkich szklanek, została napełniona czarną mocną kawą z kardamonem, parzoną i podaną w tyglu oraz aromatyczną herbatą z przyprawami. Mus i lody czekoladowe przemawiały uczciwym smakiem mocnego kakao. W kontraście pozostał pudding cytrynowy, a w zasadzie mus-pianka, lekka i kwaskowa, złamana słodyczą lodów śmietankowych.
Co poza dobrym jedzeniem? Obsługa i atmosfera - bardzo miła, wręcz rodzinna, właściciel LaCedre przemiły, promieniujący uśmiechem człowiek, manager lokalu – bardzo zaangażowany i pomocny, doskonale znający kuchnię, którą serwuje. Minus za niespójną zastawę i brak wymiany talerza podczas całej uczty. Dania główne podane na różnych pod względem kształtu, koloru talerzach, półmiskach, kamiennych deseczkach – miszmasz form. Również goście, których talerze zostały wymienione, dostawali różniące się egzemplarze. Oświetlenie przy biesiadnym stole było nieco zbyt ciemne – nie pozwalało cieszyć oczu kolorami serwowanych dań. Ogromne, ciężkie świeczniki ustawione na stole pozostały puste stanowiąc jedynie przeszkodę – szkoda bo mogłyby stanowić piękną ozdobę, gdyby tylko zapłonęły w nich świece.
Podsumowując: Polecam, a sama chętnie odwiedzę lokal ponownie, by posmakować dań z owocami morza, napić się kawy z tygielka i spróbować ciastka z daktylami.
An error has occurred! Please try again in a few minutes