Moja ocena wynika z tego że byłem tam za krótko żeby dokonać dokładnej oceny, ale napewno tam wrócę.
W zasadzie byliśmy tylko na chwilę i to na ogródku, ale nie zauważyłem żadnych mankamentów.
Kocyki, popielniczki, za niczym nie trzeba "chodzić".
Obsługa bez zastrzeżeń, miła i szybko reaguje.
Jedyna dziwna sprawa to szprot na tatarze...
Wilcza 50 to przyjemne wnętrze. Przyjemnością industrialną i podszyte elegancją nonszalancką. Wiecie..te cegły, ta kratka. Wnętrze więc łykam ze smakiem. W przypadku menu nie będę dyskutowac bo jadłam ... przed zmianą menu (tak to jest jak się uzupełnia recenzje po taaakim czasie). Wszystko było smaczne choc nie olśniewające. Jednak kulinarnych objawień nie powinno byc zbyt dużo bo człek szary by oszalał jak nic. Jedyne co mnie kuło w oczy to dośc wyniosła i powolna obsługa.
byliśmy z mężem na kolacji walentynkowej. menu było narzucone, więc trudno ocenić obiektywnie. risottu męża brakowało smaku. byliśmy z synkiem, więc skróciliśmy kolację maksymalnie. ogólnie Ok, bez szalu
Jedzenie dobre, zarówno łosoś jak i kaczka bardzo smakowały. Natomiast czas oczekiwanie na jedzenie powinien ulec poprawie, ponad pół godziny przy zapełnionych 5 stolikach pozostawia trochę do życzenia. Ogółem polecam, jedzenie pyszne, obsługa i klimat fantastyczne :)
Wspaniałe, przytulne miejsce - idealne na randkę czy spotkanie z przyjaciółmi. Plus za możliwość obserwowania kucharzy podczas przygotowywania dań. Jedzenie smaczne, piwa kraftowe do wyboru.
Personel przemiły, pomocny, chętnie współpracujący z klientami (dzięki uprzejmości i pomocy Pani kelnerki udało mi się zaskoczyć partnera uropdzinowym deserem ze świeczką:) ). Zdecydowanie pozytywne doświadczenie !
Byłem dzisiaj na randce w lokalu Wilcza 50 i muszę szczerze polecić.
Na początek wzięliśmy focaccie, która była trochę za bardzo przypieczona, ale ogólnie smaczna.
Potem na drugie danie wzięliśmy Steka z Rostbefu i Halibuta z patelni. Stek bardzo dobry, polecam do niego bardzo mocno sos pieprzowy i boczniaki, rewelacja. Halibut za to bardzo świeży, dobrze doprawiony i rozpływający się w ustach.
Na koniec wzięliśmy sernik z białej czekolady z jagodami. Pyszny spód z kakao, który bardzo pasował do tej białej czekolady i jagód.
Wystrój lokalu bardzo przyjemny, kelnerzy starali się pomagać w wyborze ale też nie byli zbyt nachalni :)
Zasługuje na solidne 4.5! Na pewno wrócimy
Wybrałem się na krewetki w sosie pomidorowym z domowym makaronem i kaparami. Posiłek oceniam bardzo dobrze. Krewetki przygotowane zostały w sposób odpowiedni, nie były 'gumowe'. Połączenie pomidorów z kaparami i czarnymi oliwkami trochę mnie zaskoczyło, ale bardzo mi odpowiadało. Całość odprawił makaron, który był bardzo smaczny i miał dość niespotykany kształt. Do posiłku polecam zamówić lemoniadę. Te są bardzo aromatyczne i dobre. Wybór padł na klasyczną z miętą, miałem okazję też spróbować earl grey. Obydwie były smaczne. Wystrój lokalu to takie małe pomieszanie wszystkiego, ale zrobione ze smakiem. Odnalazłem się tam i podobało mi się. Obsługa była pomocna, miła jednak czas oczekiwania na rachunek mógłby być delikatnie krótszy.
Pozycje z menu są bardzo ciekawe, na pewno pojawię się jeszcze nie raz.
Zdecydowanie wielką atrakcją jest możliwość podglądania kucharzy przy pracy, dzięki przeszklonej kuchni. Czerwona cegła na ścianach daje poczucie przytulności. Makaron i ryba godne polecenia. Zawiedliśmy się deserem. Śliwki były zimne, kruszonki jak na lekarstwo, a sos angielski tłusty. Ogólnie rzecz biorąc, miejsce warte polecenia
Wybraliśmy się na niedzielny obiad - około 14 byliśmy w pustawej restauracji. Co nam bardzo się podobało - że była animatorka dla dzieci ;-) Byliśmy w stanie w spokoju wybrać potrawy i porozmawiać (zajęcia dzieci są poziom niżej - dzieci nie biegają między stolikami).Obsługa - szybka, zorientowana, bardzo miła.
Same potrawy - wyglądają równie dobrze, jak smakują :)
Pierwsza wizyta była zupełnie przypadkowa, wybrana aby miło spędzić czas ze znajomymi. Okazało się, że to strzał w 10! Cudowna atmosfera, świetna obsługi i co najważniejsze jedzenie, a jedliśmy w sumie niemal wszystko z karty. Począwszy od świetnej pizzy Salami Picante, niezwykłego tatara, przez makarony po wyśmienite żeberka i policzki. Miejsce godne polecenia jeśli chcecie zjeść coś dobrego i miło spędzić czas.
Bardzo przyjemne miejsce! Lokal spory, ładnie urządzony w fajnej lokalizacji. Obsługa na duży plus - bardzo profesjonalna, chętna do pomocy i doradztwa.
Na przystawkę zamawiamy pasztet z wątróbki - dla mnie super! Lubię tego typu przekąski z wątróbki. Całość podana jest z koszyczkiem ciepłych bułeczek i sosem owocowym! Dla mnie na 5!
Na główne wchodzi królik-bardzo pięknie podany, z kaszą, burakiem i puree z warzyw. Całość fajnie skomponowana choć może przydałby się jakiś mocniejszy smaczek. Pojawiają się rownież policzki - mięso pyszne, delikatne, rozpływające się w ustach. Całość podana jest z puree z selera oraz cienkimi paskami selera (muszę dodać, że tego warzywa nie znoszę a tu w daniu bardZo mi smakowało). Są też młode ziemniaczki, dla mnie jednak za mało słone.
Całość oceniam na mocne 4,5, na pewno warto to miejsce odwiedzić!
Wilczą 50 A. wybrał na miejsce świętowania moich urodzin. Ogromny lokal, choć w środku tygodnia puściusieńki. Jako startery serca indycze (absolutny kosmos, dla mnie król(owie) wieczoru w towarzystwie cudownego sosu) i makrela w occie jabłkowym (przyjemne połączenie, choć przyćmione przez serducha). Na główne królik w maśle (bardzo delikatny i aromatyczny) i dzik duszony (również bardzo dobre). Na deser wjechały sernik i krem z gorzkiej czekolady – generalnie niebo w gębie, jedyne co, to wolałabym, żeby krem nie był tak mocno schłodzony – trzeba było chwilę odczekać, żeby móc się cieszyć jego idealną konsystencją. Miejsce godne polecenia, ceny bardzo skorelowane z jakością – świetny punkt zarówno na mniej i bardziej formalne wyjścia.
Świetne miejsce na lunch w ciągu dnia, obiad i wieczorną kolację. Pizza którą zamówiliśmy, była bardzo dobra. Obsługa miła i profesjonalna, nawet wtedy kiedy poprosiliśmy o możliwość gorącej czekolady której nie było w menu. Serdecznie polecam.
Jak dla mnie to miejsce to pełny zawód.
Dziewczyny cały czas spięte, nie na miejscu, niemiłe.
Potrawy trochę drętwe, tekturowe w smaku, a może to tylko mój zły dzień? Hmm, koledzy podzielili móloje oceny.
Mało miejsca między stolikami i trzeba się przeciskać po stołach innych gości.
To co kulinarnie mi pasowało to malutki deser z bezą.
Jak na dziś to bym miejsca niebpolecił i zaproponował lokale na tej samej ulicy.
W Wilczej 50 wylądowaliśmy na wyjątkowej randce. I co tu ukrywać, było wyjątkowo.
Bardzo miła i sprawna obsługa, eleganckie wnętrze, dobra lokalizacja w centrum. Przyjemnie było świętować tu rocznicę ślubu.
Na rozgrzewkę wypiliśmy po kubku grzanej herbaty (nie za słodka, bardzo zacna) i przeszliśmy do dań głównych: suma i dziczyzny z nowej karty. Oba dania były wyborne - z grzybami i puree. Sum z patelni rozpływał się w ustach, a dziczyzna została przygotowana tak aromatycznie, że miałoby się ochotę wyczyścić sos do ostatniej kropelki ;-)
Bardzo miałam ochotę na deser po takim miłym początku, ale niestety wszystkie zawierały pochodne mleka lub czekoladę, więc mrugnę tutaj do szefa kuchni, żeby przy przygotowaniu nowej karty pamiętał i o alergikach odwiedzających Wilczą 50 i zrobił chociaż jeden deser dla nas :)
Zamiast deseru wypiliśmy po Eggnoggu (kapitalny!) i Aviation (kwaśny z ginem, dla mnie drink-ideał).
Polecam wszystkim, świetne miejsce, eleganckie, stylowe i smaczne, ale absolutnie bez zadęcia. Będziemy wracać.
Ostatnio miałam okazję odwiedzić to miejsce. Szczególnie mogę polecić z karty manu królika. jest bardzo smaczny oraz deser sernik z białej czekolady - jest wart grzechu, delikatny nie jest za słodki. Klimatyczne miejsce, łatwo trafi. Polecam
Mój kolega ostatnio mądrze zauważył (zresztą będąc ze mną w barze), iż lepiej w taką pogodę siedzieć w knajpie niż w domu, a egzemplifikacją mojego poparcia dla tej tezy było wybranie się w największy smog do praktycznie serca Warszawy na obiad. Konkretnie mam na myśli elegancką, acz jednocześnie przytulną, restaurację Wilcza50 (dawne: Dwie Trzecie).
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego miejsca. Będzie to bardzo oględna recenzja ale w możliwie krótkim czasie chciałabym ją potwierdzić bo zamierzam tam wrócić :-) Jestem wręcz oczarowana tym miejscem i to raptem po jednej zupie ... ale po kolei.
W niedzielne południe spacerując po Warszawie i nie będąc szczególnie głodnymi przechodziliśmy obok lokalu i przypomniały mi się pochlebne recenzje tego miejsca jak i urokliwe zdjęcia które tak bardzo mi się podobały. Podeszliśmy do wyeksponowanego przed wejściem menu wczytując się w propozycje i wręcz wchłonęło nas do środka. A z każdym krokiem było co raz lepiej. Okazało się, że trafiliśmy na nagranie wywiadu ale kelnerka subtelnie pokierowała nas w najwspanialsze miejsce restauracji czyli stolik przy przeszklonym oknie z widokiem na kuchnie i pracujących mistrzów noża i widelca w akcji. Wnętrze to połączenie prostoty, pomysłu i minimalistycznej elegancji. Na stołach nie znajdziecie białych obrusów ale za to kolorowe podkładki są różnorodne, indywidualnie zaprojektowane dla lokalu i pasują do wystroju. Bardzo wygodne fotele które wręcz zachęcają do spędzenia tutaj dłuższej chwili bądź dwóch. Podobają mi się ściany z surowej i pobielonej cegły które wspaniale się komponują z drewnianymi , solidnymi stołami i regałami uginającymi się pod butelkami win. Jest tu nawet subtelny i nikomu nie wadzący kącik dla dzieci. Ale nic nie przebija możliwości podglądania profesjonalnych ruchów i doboru najlepszych produktów przez szefów kuchni. Istne show.
Na osobny akapit w recenzji zasługuje również obsługa. Panie kelnerki zrobiły na nas bardzo dobre wrażenie i to już od momentu subtelnego przejęcia nas przy drzwiach restauracji. Pani która się nami zajęła zjawiała się w odpowiednich momentach, nie bała się i dała radę odpowiedzieć na wszystkie nasze trudne i podchwytliwe pytania i miło weszła w inter reakcję opowiadając o nowościach, menu sezonowymi i tematycznym. Bardzo profesjonalnie.
Menu jest bardzo ciekawe i nie zrujnuje waszego portfela od razu :-) Bardzo lubię pomysłowość i niespodzianki w kuchni a tutaj przy jednej zupie miałam już wiele wrażeń. Zamawiając sezonowe gazpacho otrzymałam flakonik z gładkim kremem a w głębokim talerzu na dnie były dodatki. Pomarańczowe kuleczki wyglądające jak kawior okazały się melonem, trzy miękkie białe kulki okazały się jogurtowym ravioli - raj dla moich zmysłów. Kolejna zupa - krem ziemniaczany z truflą - okazał się gładki i maślanych o przyjemnym aromacie którego smak długo jeszcze nam towarzyszył. Piękna forma podania dań, tu nawet bałagan jest przemyślany. Ceny dań należą do średnio-wyższych ale biorąc pod uwagę rozmiar i formę potraw są naprawdę warte tej ceny.
To nasze nowe odkrycie na mapie restauracyjnej Warszawy i nasza przygoda z tym miejscem dopiero się zaczęła. Już niedługo postaramy się tam wrócić po jeszcze więcej atrakcji i wrażeń kulinarnych.
Jedzenie dobre na najwyższą notę zasługuje sum - danie zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Kompozycja świetnie przemyślana. Polskie tapasy nie zachwyciły jedyny plus to dobre pieczywo i smarowidło z gęsiny , dary jesieni, serca i pasztet - były średnie. Lokal przestronny ładnie urządzony.
Ogromna zmiana kuchni na plus bywałam u Państwa kilkakrotnie i to była bardzo udana wizyta
Przestronny lokal, urządzony w moim stylu, obsługa bardzo pomocna i miła.
Miejsce dobre zarówno dla większych grup osób jak i na kolację we dwoje.
Jedzenie całkiem smaczne.
Sandacz z kalafiorowym puree i polentą bardzo mi smakował :)
Bogata karta drinków i win. Dań mniej, ale i tak jest w czym wybierać.
Chętnie tu jeszcze wrócę
Bardzo przyjemna atmosfera. Obsługa bez zarzutu. Rezerwacja na kolację służbową zrobiona dużo wcześniej, ale wszystko było przygotowane jak należy.
Przystawki w stole pyszne (poza pastą z ciecierzycy i jakąś drugą, zieloną - one były bez smaku i za to odejmuję pół punktu ;) ). Pasztet w słoiczku genialny. Przystawek na stole było tyle, że później zaówiłam już tylko tatara, który był jednym z najlepszych jakie jadłam. Gorąco polecam!! Nie zjadłam tylko rybki oraz białego proszku, który podobno był suszonym czosnkiem, ale tak nie smakował ;)
Restauracja pomimo, że wygląda na drogą i 'posh' to nie ma takiej atmosfery w środku - każdy może się w niej czuć swobodnie.
Jeszcze tam zawitam :)
WILCZA 50… to co lubią tygryski!
Kiedyś Dwie trzecie… dziś Wilcza 50…
Wnętrze i klimat lubiłem zawsze, elegancja, wygoda luz i widok na kuchnię…Poprzedni szef trafił do Boskiej Pragi… (o niej już niedługo:) bo tamtejsze policzki wołowe były cud-delikatne i… wracamy na Wilczą 50, gdzie rządzi nowy szef… jest nowe menu, także lunchowe, w świetnej cenie 25 zł za trzy dania…
Startujemy kapuśniakiem… cudo! Esencjonalny, mocny z chrupiącą wędzonką…
Druga zupa to krem brokułowy na zimno z groszkiem, twarożkiem i oliwy kapką… świetne na upał i nie tylko…
Ale potem na stoł wjechało danie główne: piękna nowoczesna kompozycja, choć tytuł w menu lekko mnie odstraszył:
karkówka i golonka… plus seler i jabłko…
To mogła być typowo polsko-piwna i odstraszająca góra mięsa… a dostałem jakże cudnie delikatne dwa płaty mięska plus chrupiącą kulę siekanej świetnie doprawionej karkóweczki… słodkość nitek selera i ćwiartki jabłka podbite lekko słonawymi kleksami sosu… poezja…I to właśnie pokazuje, jak można fantastycznie pokazać i podać „na nowo” tak ograny temat jak karkówka czy golonka…
A na deser?
panna cotta z kruchym ciastem, rabarbarem i wanilią
2. mus z rokitnikiem, truskawkami i bezą
Małe pomysłowe pyszności… niby nic nowego, a jednak… miks różnych faktur i smaków daje mnóstwo przyjemności…
WILCZA 50 to jeden z najlepszych lunchów w Warszawie całej:) który pokazuje, co zdolny szef z zespołem może wyczarować na „zwykły” obiad… Ja tylko bym wrócił do dobrego zwyczaju podawania do lunchu wody…
———————————————
MENU LUNCHOWE (przykładowe:)
ZUPA – do wyboru:
– chłodnik brokułowy
– kapuśniak na wędzonej wieprzowinie z młodą kapustą
DANIE GŁÓWNE – do wyboru:
– karkówka i golonka wieprzowa z korzeniem selera i marynowanym jabłkiem
– halibut ze szpinakiem, młodymi ziemniakami i sosem cytrynowym
– sałatka wiosenna z warzywami, musem z jogurtu i grzankami
DESER – do wyboru:
– panna cotta z kruchym ciastem, rabarbarem i wanilią
– mus z rokitnikiem, truskawkami i bezą
Do wizyty na Wilczej zachęciła mnie recenzja Chjeny oraz Elzynora i podobnie jak oni przyznać muszę, że nie zdążyłam zapoznać się z lokalem Dwie Trzecie, który stał na miejscu Wilczej 50 wcześniej (mimo, że w bliźniaczej i położonej po sąsiedzku Jednej Trzeciej byłam nie raz).
Dobre oceny dodatkowo poprowadziły mnie w stronę tej restauracji, a w obiedzie tym razem towarzyszyła mi mama.
Lokal na wstępie zrobił przyjemne wrażenie - ciekawy wystrój, interesujące logo i...uroczy piesek, który był mile widzianym w lokalu gościem za co przyznaję duży plus.
Niestety przy dokonywaniu zamówienia pojawiły się schody. Moja mama nie była tego dnia za bardzo głodna za to naszła ją ochota na typowe fish'n'chips, które jak się okazało jest dostępne w menu proponowanym dla dzieci. Mama liczyła się więc z małą porcją, ale na taką właśnie miała ochotę. Wielkie było nasze zdziwienie gdy kelnerka oznajmiła, że dorosłemu dania z menu dziecięcego nie poda mimo, że jest dostępne na kuchni...Nie rozumiem doprawdy co to za zwyczaje. Skoro danego dania nie ma w opcji dla dorosłych to dlaczego ktoś nie może wybrać czegoś "dla dzieci"? To doprowadziło do nieco przymusowego zamówienia droższej ryby z karty dla dorosłych, frytek z dania dziecięcego i braku warzyw do tego, bo przecież cena miała być podobna do tego co sobie klient życzył, ale ryba była droższa więc trzeba było wyrównać sobie rachunek na warzywach. Mimo, że doceniam, że udało się znaleźć wyjście z sytuacji aby skomponować danie pod gust mojej mamy i w odpowiedniej cenie, to i tak uważam, że całe to kombinowanie było zupełnie bez sensu bo klient był nie do końca zadowolony, knajpa zarobiła tyle samo a jeszcze musiała sobie skomplikować życie wbijając na kasie danie "otwarte" czyli niezapisane w normalnych pozycjach. Brak w tym dla mnie logiki.
Na całe szczęście jedzenie okazało się smaczne. Krem ze szczawiu był miłym odkryciem, kremowe ziemniaki w nim strzałem w dziesiątkę, a forma podania - nalanie zupy z karafki przez kelnerkę - bardzo mi się podobała. I do tego te przepiękne naczynia! Dopiero w takim miejscu można zauważyć jak oryginalna zastawa potrafi uprzyjemnić posiłek. Ryba mamy była idealnie wysmażona z bardzo chrupiącą złotą skórką. Brakowało tylko wcześniej wspomnianych jakichkolwiek warzyw.
Makaron z pomidorami, kaparami i krewetkami był wyrazisty a krewetki jędrne i nieprzeciągnięte, choć akurat w smaku tego dania zabrakło mi efektu "wow". Bardzo zasmakowała mi lemoniada z truskawkami - była wręcz idealnie kwaśna a jednocześnie bardzo truskawkowa - doskonała propozycja.
Lokal jest generalnie wart polecenia, szczególnie ze względu na design i smak, jednak ciekawa jestem czy podobna historia z dziecięcym menu jeszcze kiedykolwiek mi się przydarzy. Mam nadzieję, że nie, a temat pozostawiam do rozważenia Wilczej 50.
Wilcza 50 to mój numer 1 jeżeli chodzi o pyszny lunch czy też śniadanie. Wszystko jest tutaj dopracowane w każdym detalu. Nie mówię tylko o rewelacyjnym wyglądzie dań, ale także ich fantastycznym smaku. Tutaj znajdzie się świetny, aromatyczny chłodnik, miękką kaczkę i delikatną, idealnie wysmażoną pierś z kurczaka. Serwowane jest również czarne, gęste espresso, lemoniada z pękami mięty i delikatny, subtelny deser z minimalną ilością bezy. Dania są niebanalne i zawsze towarzyszą im ciekawe dodatki. Polecam, bo ja napewno wrócę.
---
aktualizacja:
niestety pizza z rukolą i szynką parmeńską nie należy do najlepszych Państwa dań, nie wiem czy inne też takie są, ale niszczy to trochę moją opinię o tym lokalu.
Drugą sprawą jest za duża ilość maggi w tatarze...
Restauracja o nieco wyższym poziomie - tak mówiono przez postać Sebastiana Olmy, który jeszcze niedawno rządził tamtejszą kuchnią. Miałam dzisiaj przyjemność próbować zestawu lunchowego i oceniam dania na naprawdę dobre. Chłodnik był akurat - dobrze doprawiony, przyjemnie kremowy, dużo ogórka i rzodkiewki. Danie główne było fajne (zapiekanka warzywna), ale chłodnik wygrał:) Bardzo dobrym zakończeniem był mus czekoladowy. Lekki, w sam raz słodki. Skusiłam się też na truskawkową lemoniadę, która była świetnym orzeźwieniem w ten ciepły dzień. Jestem ciekawa dań z karty, także chętnie jeszcze wrócę :) pochwalę też obsługę, która ma bardzo dobry kontakt z gośćmi, zespół jest uprzejmy i dobrze zorientowany. Dobrze mieć takie miejsca w Warszawie:)
Ponieważ żyją prawem wilka, Zomato o nich głucho milczy - chciałoby się powiedzieć. Jest jednak wręcz przeciwnie! Wilcza 50 zbiera zasłużone pochwały i kusi przechodniów ciekawymi lunchami, przestronnym ogródkiem i logo, które zasługuje na na wszelkie pochwały (fani Wiedźmina będą zachwyceni. I będą kradli serwetki z geometryczną sylwetką).
Wilcza 50 zastąpiła Dwie Trzecie tak niepostrzeżenie, że aż zapomniałem napisać temu poprzedniemu recenzję. Zapominam jednak o moich średnio udanych przygodach w tym samym miejscu, lecz pod inną marką, i uprzejmie donoszę, że w Wilczej 50 zjemy naprawdę na poziomie. Przyjemne, nienachalne wnętrze wiele się chyba nie zmieniło od czasów Dwóch Trzecich. Zainwestowali za to w ciekawszą zastawę.
Przechodząc jednak do jedzenia - tak się złożyło, że dwa dni pod rząd wylądowałem na tu na lunchu (menu z zupy, głównego i deseru - 25 PLN. W porządku, biorąc pod uwagę trzy części, lokalizację i klasę lokalu).
Za pierwszym razem trafiłem na kapuśniak, risotto ze szparagami oraz mały jabłkowy cobbler. Wszystko pyszne! Kapuśniak był wyrazisty i z odpowiednią ilością wsadu. Risotto smakowo go przebiło, chociaż więcej było w nim bobu niż szparagów ;) Niemniej jednak konsystencja doskonała, nie potrzebowało ani pieprzu, ani soli, lecz wydobywało smak warzyw. Deser miło zamknął całość znajomy smakiem.
Podczas drugiej wizyty w większym gronie wywiązała się ciekawa dyskusja z kelnerem dotycząca dostępności wody. Niestety, nie dostaniemy (rzekomo przez niezbadane wyroki sanepidu) karafki, nawet będąc liczniejszą ekipą. W sumie zainteresowałbym się zagadnieniem - w kulinarnych stolicach tego świata karafkę kranówki dostaje się raczej w pakiecie bez problemu i bardzo mi tego brakuje w warszawskich lokalach. Kelner jednak potrafił miło wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, a potem zabierając talerze wytłumaczył jeszcze na czym polega gra w Pokemon Go,więc wybaczam ;)
Za drugim razem trafiłem na krupnik, dorsza i krem z koziego sera. Zupa smaczna, ale jakoś nie umiem jej teraz przywołać, natomiast dorsza przygotowano wzorowo! Z wyczuwalną cytrusową kwaskowatością, w dobrym towarzystwie łagodnych warzyw, w tym słodkiej marchewki, przełamanych wyraźną musztardą francuską... bardzo dobre. Towarzysze, konsumpcji, którzy zdecydowali się na zapiekankę warzywną w formie quiche'u też byli zadowoleni. W tym zestawie najbardziej jednak kupił mnie deser. Krem z sera owczego z porzeczką? Boskie połączenie! Aż żałowałem, że porcyjka była taka mała.
Wilcza 50 stanowi więc świetny balans między knajpą poziom wyżej, lecz dalej cenowo osiągalną, a także polską klasyką i odważniejszymi eksperymentami. Będę wracał na bank :)
Wilcza 50 dosyć niepostrzeżenie - przynajmniej dla mnie, pracującej w bezpośrednim sąsiedztwie, a to doprawdy paradoks, że przechodząc codziennie obok danego obiektu najtrudniej zauważyć zachodzące w nim zmiany - zastąpiła swoją poprzedniczkę Dwie Trzecie. Dyskretny szyld zastąpił ten równie nierzucający się w oczy, ale już na wstępie muszę pochwalić, że logo świetne - zwłaszcza, że uzupełnia bardzo prostą nazwę (choć podanie adresu trudno w zasadzie mianować nazwą). Geometryczny wilk rządzi!
Wnętrze jest urządzone bardzo stylowo i przede wszystkim do dyspozycji gości jest ogromna przestrzeń. Jest część bardziej barowa, jest stricte restauracyjna z widokiem przez okno na kuchnię. Półki z winem, wygodne fotele, moja osobista estetyka to czasem więcej szaleństwa, ale wystrój Wilczej 50 jest funkcjonalny i nie może się nie spodobać nawet największemu malkontentowi (to nie o mnie, żeby nie było!).
Obsługa młoda, ale uśmiech kelnerki od razu mnie podbił. Podbiło mnie też to, że parę dni później ta sama pani poznała mnie przechodzącą obok ogródka i w bardzo naturalny sposób obu nam się wyrwało "dzień dobry". Ostatnio wzruszają mnie takie ludzko-sąsiedzkie odruchy. A poza uśmiechem przez cały posiłek pilnowała czy niczego nie brakuje i bardzo sprawnie donosiła dania.
Karta jest świetna, lubię takie koncepty na wykorzystanie sezonowych, polskich produktów z akcentami międzynarodowymi. Krem ze szczawiu podawany z posypką z boczku i gęstym sosem chrzanowym - świetne połączenie smaków, dla każdego miłośnika szczawiu (to o mnie) pozycja obowiązkowa. Godny uwagi też chłodnik kokosowy, delikatny i kremowy z dodatkiem jabłek, przywodzi na myśl sentymentalne wspomnienia o mlecznych zupach owocowych z przedszkola, no ale kto tam wtedy wsadzał kokosa. Tutaj tę pamięć przekuto w całkiem fancy zupę. Osobne słowo o podawaniu zup - obsługa przynosi talerz, na którym znajdują się już dodatki, po czym wlewa z wysokich karafek płyn przy stoliku. Fajnie!
Dalej do spróbowania poszły przekąski. Świetny bób z chorizo, jak nie jestem fanką bobu, tak mogłabym zjeść całą porcję ze smakiem, przy czym to przykład bardzo pomysłowego połączenia akcentów polsko-hiszpańskich. Delikatna, jednak przełamana nutą cytrusową i chilli pasta ze szparagów z dodatkiem awokado, idealna do chleba i kieliszka wina. Najbardziej niestety zawiodły krewetki, a raczej zawodzi fakt, że mimo takich możliwości importowych w Polsce nadal trzeba płacić 39 zł za porcję pięciu krewetek (co prawda królewskich, ale wciąż), choć to raczej uwaga ogólnoekonomiczna, a nie zarzut do restauracji. Niestety, o ile kolendra dobrze wyczuwalna, tak obiecana w menu emulsja pomarańczowa już gdzieś zniknęła. Na krewetki drugi raz bym się nie zdecydowała, na całą resztę jak najbardziej - i nie tylko na nią, bo pozostałe pozycje zwłaszcza rybne z dań głównych i inne przekąski kuszą mocno.
Skoro jestem po sąsiedzku, to na lunch wpadnę bez wątpliwości, bo słyszałam, że warte są grzechu.
Świetne miejsce! design, przemiła obsługa, bardzo dobre jedzenie (ośmiorniczki!)
Nic dodać, nic ująć. Wieczór w Wilczej zaliczam do tych bardzo udanych.
Nasza pierwsza wizyta na Wilczej. Pierwsze wrażenia? Piękne wnętrze i dziwna karta. Z jednej strony dania lekko "ąę", sugerujące, że to chyba fine dining, z drugiej swojska pizza. To zazwyczaj nic dobrego nie zapowiada. To było jednak tylko błędne wrażenie. Dania były odważne i pięknie podane. Mój towarzysz rozpływał się w zachwytach. A ja? Cóż, żadne z dań nie trafiło w mój gust. Nie znaczy, że były źle zrobione - co to, to nie! To po prostu nie moje smaki. Za to dobre wrażenie zrobiła na mnie sprawna obsługa, która zupełnie się nie narzucała, ale po zadaniu pytania widać było, że jest świetnie rozeznana i utożsamia się z miejscem. Trzymam kciuki za Wilczą 50, może przy następnej wizycie uda mi się trafić na coś co powali mnie na kolana.
Moja wizyta odbyła się już po zmianach z 2/3 na Wilczą 50 z Sebastianem Olmą w roli szefa kuchni. Jeśli chodzi o sam lokal, to oprócz szyldu chyba nic się nie zmieniło :) W sobotę w godzinach 16-18 wielka sala i ogródek świeciły pustkami. Szkoda. W poniedziałek w godzinach popołudniowych też puściutko. Można było wykorzystać wizerunek sympatycznego Top Chefa i zapełnić lokal, ale nikt tego nie zrobił. Zupełnie niezrozumiałe. Nikt również nie zadbał, żeby w internecie było widoczne nowe menu. Wszędzie widniała stara karta i w czasie mojej wizyty przyszła pani na żabnicę i bażanta z karty 2/3, bo takie dania widziała w internecie i na takie się nastawiała. Słaby start.
Jeśli chodzi o jedzenie, to dałabym 5 za wygląd, ale sam wygląd nie jest najważniejszy. Marzyła mi się jakaś kulinarna petarda, ale niestety takiej nie było. Na start serwowane jest pieczywo z ogórkiem, serkiem i żółtą emulsją ( niestety nie pamiętam jaki miała smak ) i masło palone z chilli, za ciepłe jak dla mnie i nie czuć chilli. Przystawka mus z dorsza, smaczna, delikatna, bardzo smakowały mi palone ogórki. Tatar z botwinką smaczny, rzodkiewka zbędna. Porcje wystarczające jak na przystawki. Dorsz z komosą, małżami i bobem jako całość fajnie skomponowane i smaczne danie, a sama ryba ciut przeciągnięta i z dwiema ościami rrrrrr..... Musiałam o tym wspomnieć, bo danie za 56 zł musi być dopracowane. Kaczka bardzo delikatna i mięciutka. Podana z sosem, selerem naciowym, polentą i pysznym rabarbarem. Dodano do niej jakąś twardą bombkę, której nie byłam w stanie rozbroić dostępnymi sztućcami. Kiedy wreszcie się do niej dobrałam okazało się, że to mocno przesmażona kulka mięsna. Przypominała spalony pasztet - wiór w środku i spalona skorupa z zewnątrz. Niepotrzebny dodatek w całkiem udanym daniu.
Sprzedając polską wodę Cisowiankę za 20 zł restauracja Wilcza 50 chyba pobiła rekord jeśli chodzi o cenę wody i jednocześnie dokonała selekcji swoich klientów. Pustki w lokalu świadczą o tym, że mało kto lubi wodę w takiej cenie, jak gdzie indziej można wypić drinka lub zjeść lunch.
Wilcza 50 proponuje lunch-e w cenie 25 zł i niedzielne obiady rodzinne za 59 zł. Powinni jeszcze pomyśleć, żeby więcej rodzin było stać na popicie obiadu wodą :) a może lokal się zapełni. Bo przecież ludzie przyciągają następnych ludzi, a pusty lokal odstrasza.
Pozwolę sobie jeszcze na ostatnią krytyczną uwagę, a mianowicie na brzydki zapach w lokalu. Zapach piwnicy przepełnionej kotami ze wszystkimi tego konsekwencjami.....
Obsługa bardzo dobra. Mam na myśli znajomość dań z karty, błyskawiczną kilkukrotną wymianę sztućców i serwetek, stałą i jednocześnie dyskretną obserwację sali i potrzeb gości. Kulturę osobistą i miłą rozmowę. Bardzo miło spędza się tu czas.
Ania Kosterna-Kaczmarek
+4.5
Do Wilcza 50 wybrałam się na lunch. Była ładna pogoda, zatem mogłyśmy usiąść na zewnątrz restauracji. Bardzo przyjemnie.
Cena lunchu, który zawiera zupę, danie główne i deser to 25 pln. Bardzo przystępna.
Chłodnik z botwinki bardzo dobry. Dla mnie ciut za tłusty, mocno czuć śmietankę. Ja jednak wolę bardziej lekki, z większą ilością kefiru, maślanki bądź jogurtu.
Na danie główne wybrałam roladę ze szczupaka z białą kaszą gryczaną, szparagami i koprem włoskim. Fajne danie. Dobrze skomponowane smaki. Świetnie smakował marynowany koper włoski.
Z deseru z bezą i truskawkami poprosiłam jedynie o owoce. Nie mogę w związku z tym za bardzo go ocenić, bo truskawki były po prostu smaczne, jak to truskawki :)
Z ciekawością wybiorę się do Wilcza 50 na kolację, aby spróbować więcej dań z karty. Co na pewno zasługuję na wielki mój podziw to talerze, w których serwowane są dania - są przepiękne!
super steki, bardzo estetyczne wnętrze, sympatyczna obsługa, idealne miejsce na randkę lub rocznicę. Jedyny problem to ciężki dojazd samochodem w godzinach szczytu, ale dla dobrej kuchni warto się poświęcić :)
dwie trzecie to restauracja na światowym poziomie. świetne krewetki z chorizo, pyszna sałatka z kaczką z zimowej karty 2016 - wszystkie smaki wyważone i przemyślane. pyszne włoskie wino! trafiliśmy tam we wtorek, kiedy obowiązywało dodatkowe menu z karty "nice to meat you" i oboje zdecydowaliśmy się na stek na danie główne. świetne mięso (Porter i New York), cudowne w swojej prostocie ziemniaki, fasolka i szpinak.. przyjemna atmosfera, dużo gości. najlepsza restauracja w jakiej do tej pory byłam w Wawie :)
Hmm, rzadko daję ocenę "5", ale żeby być wobec siebie uczciwy to muszę:)
Byliśmy narazie dwa razy i za każdym razem byliśmy pod dużym wrażeniem kuchni.
Polecam: Krem z kalafiora. Nie jestem fanem kremów, ale ten wzbogacony mleczkiem kokosowym, lubczykiem i oliwą szczypiorkową nie dawał mi innego wyboru niż uśmiechać się.Na to wszystko chrupiąca wąska bagietka z małymi kalafiorkami.
Bażant to konieczność. Przepyszny. Mięso miękkie, idealnie doprawione z warzywami, puree marchewkowe.
Halibut, idealnie przygotowany, rozpływał się w ustach. Położony na kapuście a ta na pieczonym ananasie. Wszystko w otoczeniu kaszy pęczak.
Trudno jest się do czegoś doczepić a na ogół nie mam z tym problemu. Jedzenie prawie tak dobre jak kuchnia mojej wspaniałej zony. To do tej pory jedyna restauracja gdzie czułem dużą przyjemność z jedzenia.
Obsługa w porządku. Bardziej byłbym uważny na potrzeby klientów w trakcie jedzenia posiłku ponieważ po rytualnym: "czy wszystko smakuje, w porządku" nadal może pojawić się potrzeba i trudno juz kogoś "złapać"
Polecam i na pewno wrócę.
Dwie Trzecie polecam każdemu kto lubi smaczne, ale i piękne jedzenie, bo w tej restauracji dostanie na talerzu istne dzieło sztuki! Kolory, struktury, smaki - każdy element idealnie dobrany i dopracowany. Spróbowałam już kilku dań i wszystkie były naprawdę bardzo smaczne, ale zdecydowanie moimi faworytami są małże królewskie podane z wprost genialnym sosem, tuńczyk – może ociupinkę za słony, ale podany z fenomenalną marchewką po której zjedzeniu odpłynęłam oraz tatar – jako mistrzostwo świata w prezentacji dania. No i oczywiście przepyszna i cudownie orzeźwiająca lemoniada pietruszkowa :) Obsługa – bardzo miła, atmosfera i wystrój też bardzo fajny - nowoczesny, a zarazem przytulny. Podsumowując restaurację zdecydowanie polecam.
Ładny wystrój, dobre wino, jedzenie niestety nie zachwyca aczkolwiek jest jak najbardziej poprawne. Na przystawkę zamówiłam krewetkę której towarzyszyły słodkie dodaki i limonkowy puder- kompletnie nie moj klimat. Na drugie danie z kolei jadłam steaka który był dobrze wysmarzony i nic poza tym. Najfajniejsze w tym daniu na pewno były frytki w asyście musu z pietruszki (?) Trzeba przyznać ,ze obsługa bardzo sprawnie sobie radziła . Jednak ceny w mojej opinii mocno przesadzone w stosunku do tego co miałam okazje tam zjesc.
Beautiful & cosy environment. The restaurant does seasonal menu and I had the autumn menu when I was there. Limited dishes but they do them really well. It's a bit pricy but you need to understand what you pay for. Don't expect massive portion because you are going there to enjoy dishes and not eating up to the level of your throat.
I ordered black ink pasta and trio chocolate dessert. Again, the food was just cooked to perfect, well blended flavours, perfectly cooked pasta. At least few different style of cookings and ingredients were combined in the plate. I tell you it's not easy to produce those dishes for such a busy restaurant. The dessert was good, 25 PLN for trio of chocolate really enjoyed it.
My friend had sea bass over lemon sauce - he was very happy with that too. Good culinary experience - it's a fusion cuisine; Don't expect big portion/ traditional med cuisine, a bit pricy, 2 course and beers for 2 pax 200 PLN plus !!
To już kolejna nasza wizyta w restauracji Dwie Trzecie mediterranean fusion. Poprzednim razem nasze kubki smakowe zostały bardzo połechtane, dlatego z chęcią odwiedziliśmy restaurację ponownie. To jest właśnie miejsce tego typu, do którego można wracać i wracać. Za każdym razem można doświadczyć czegoś nowego i czegoś zaskakującego. Nasz „kolejny raz” był spowodowany wprowadzeniem nowego menu sezonowego – smaki jesieni. przygotowanego pod przewodnictwem dwóch szefów kuchni Marka Kropielnickiego i Piotra Muśnickiego. Pomimo że jesień już za nami, cały czas można go skosztować. Główny nacisk w menu jesiennym to nasze polskie, rodzime produkty z elementami kuchni fusion (włoskiej, hiszpańskiej, francuskiej itd.) :) Co tym razem można zjeść w Dwie Trzecie? W ten dzień mieliśmy na talerzach sarninę, bażanta, dynię, koźlęcinę, czerwoną kapustę i śliwkę – wszystko w obłędnych wydaniach. Sami widzicie, że menu dość mocno urozmaicone.
This was the second time I went to Dwie Trzecie - and it did improve a lot as I can remember. We asked several starters and mains to share between 3 people. Some of them were exceptional, but others even a bit disappointing.
I would highly recommend the tatar and the tuna, but the ravioli and the lamb were quite bland.
In the end, it was a good value for the money paid.
LittleHungryLady LHL
+3.5
Mam sentyment do restauracji Dwie Trzecie Mediterranean Fusion - do jej przytulnego choć wielkiego wnętrza, oferty win, miłej obsługi, ciekawego menu. Początki naszej "znajomości" były bardzo dobre (pisałam o nich tu i tu) ale ostatnia wizyta w sierpniu 2014 roku wszystko między nami zepsuła - podano nam wtedy dania bez smaku i rybę pływającą w płynie, który wyciekł z salsy (link). Aż do połowy października nie ciągnęło mnie do Dwie Trzecie. Co się zatem zmieniło? Szef kuchni się zmienił a w zasadzie to pojawiło się ich dwóch równolegle pracujących szefów - Marek Kropielnicki i Michał Muśnicki
To wspaniałe miejsce na mapie kulinarnej Warszawy. Idealne na każdego rodzaju spotkanie. Jedzenie jest tu fenomenalne, obsługa wyjatkowo miła, a wystrój stylowy, nowoczesny, bardzo przyjazny. Dania podawane są w taki sposób, że wyglądają jak małe dzieła sztuki, którymi tak na prawdę są.
I had been to Dwie Trzecie before and had been wanting to go there again to consolidate my opinion of the place.
The room is spacious and I am particularly fond of the wine wall on the end of it. We were 3 so we decided to go for 3 mains and 3 starters to split. Concerning starters, highlights for the great presentation of the tartar, and low point in the salmon/shrimp ravioli (in my opinion they lacked taste and seasoning...which was a shame because they were very promising.
For the main courses, the guinea fowl had an amazing smoked taste, but the baby goat was the most disappointing: a bit too dry and with almost raw lentils. The star of the night was undoubtfully the tuna with black rice: perfectly cooked and seasoned, went very well together and the tastes were superb. One of the best fish dishes I had this year and a reason to return despite the seasonal menu.
Do restauracji Dwie Trzecie zostałam zaproszona przez Zomato. Spędziłam przemiły wieczór w towarzystwie użytkowników i managementu restauracji. Przyjęto nas naprawdę po królewsku i była to niesamowita okazja do spróbowaniu potraw z karty. A było ich niemało. W kuchni rządzi Grzegorz Nowakowski, który opowiadał nam o serwowanych daniach. Natomiast o wina zadbała fantastyczna Pani Managerka. Nie sposób mi wszystkich wymienić, ale zapamiętałam dwa, które najbardziej mi smakowały - portugalskie Vinho Verde, bardzo lekkie, orzeźwiające i czerwone włoskie Primitivo Passitivio.
Na początku poczęstowano nas kwiatem cukinii faszerowanym kremowym serkiem i suszonymi pomidorami z konfiturą z pomidorów, bazylią i lodami z sera blue, które najbardziej mnie zaskoczyły (oczywiście pozytywnie) w tym daniu. Następnie podano przepyszne, ręcznie robione ravioli ze szparagami i pianą parmezanową. Później przyszła pora na zupy, najpierw zupa rybna z owocami morza, której nie chcę oceniać, ponieważ nie jem ryb, a następnie krem z kalafiora z koprem i chipsem z boczniaka. Krem smakował mi, był bardzo delikatny, ale dla mnie "kalafiorowa" nabrała nowego znaczenia :) Po zupach podano dania główne. Moim największym zaskoczeniem był dorsz z puree z kalafiora z czarnym ryżem i baby bakłażanem. Jak wspomniałam wcześniej, nie jadam ryb, a tego dorsza zjadłam całego! Był niesamowity, delikatny, jędrny - bardzo polecam. Mniej smakował mi za to królik, którego jadłam pierwszy raz, był trochę suchy i mdły, ale miał dobre dodatki - puree z zielonego groszku, zielone warzywa i ziemniaczki confit z pietruszką. Natomiast kolejne danie (główne) dorównywało poziomem do dorsza - była to jagnięcina z młodą marchewką i puree truflowym - mój numer jeden tej kolacji, danie było tak dobre, że zjadłam całe, chociaż nie miałam już na nie siły ;) Z deserów próbowałam bezę, ciasto czekoladowe, tiramisu. Wszystkie smaczne, ale beza była oim faworytem.
Restauracja prowadzi też w weekendy tematyczne bufety - mam nadzieję, że w końcu uda mi się tam dotrzeć, bo słyszałam, że też super. Karta jest zmieniana sezonowo, dlatego polecam się spieszyć, aby spróbować tych pyszności, a ja czekam z niecierpliwością na nową odsłonę karty.
Polecam to miejsce ze względu na dobre jedzenie, atmosferę i ładny wystrój i jeszcze raz dziękuję Zomato za zaproszenie.
W restauracji byłem na zaproszenie ZOMATO.
Miejsce w kultowej już części gastronomicznej Warszawy, czyli przy skrzyżowaniu Poznańskiej i Wilczej.
Lokal pomimo surowych ścian w środku bardzo przyjemny i elegancki. Posiada również ogródek, w którym jest równie przyjemnie.
Obsługa lokalu bardzo profesjonalna, kelnerka na każde pytanie o skład potraw odpowiadała od razu i w pełni - co nie jest takie oczywiste w innych lokalach, a zwłaszcza przy tak różnorodnych składnikach i metodach przyrządzania jakie towarzyszą kuchni fusion. A ta w Dwie Trzecie jest skonstruowana na modłę śródziemnomorską, czyli tę którą lubię najbardziej :) Karta nie jest za długa, w sam raz. Kilka pozycji, ale konkret. Każdy znajdzie coś dla siebie. Na początek po zamówieniu dostaliśmy od restauracji przekąskę: pumpernikiel na sosie pomidorowym z serem philadelphia, bardzo smaczny, zaostrzył apetyt. Potem krem z kalafiora, oraz falafel na sposób fusion. Wszystko bardzo ładnie podane i przygotowane i przede wszystkim - niebo w gębie. Na danie główne zamówiłem ośmiornicę. Prze-py-szna! Na prawdę polecam. Idealnie podana, dobra miękkość, super dodatki - ziarenka granatu z hummusem i sałatką.Wino dobre i dobrze podane. Lemoniada w trzech wariantach także godna polecenia na ciepłe dni i nie tylko. Jedyny minus to ceny, które są dość wysokie, ale za jakość i smak trzeba odpowiednio więcej zapłacić. Polecam miejsce.
Tym razem odwiedziliśmy zagłębie warszawskich restauracji i knajpek, a dokładnie okolice ulicy Poznańskiej i Wilczej w Warszawie. Modny rejon od jakiegoś czasu. Znajduje się tu sporo fajnych miejsc i żeby się wśród nich wyróżnić trzeba serwować naprawdę dobrą kuchnię. I nie chodzi już tylko o smak, ale i o to co jedzą oczy. Takim miejscem jest właśnie restauracja Dwie Trzecie mediterranean fusion. Została otwarta ponad rok temu i od samego początku zyskała rzesze fanów. Jedliśmy już w wielu miejscach lepszych i gorszych, ale to co podają w „Dwie trzecie” to naprawdę HI LEVEL.
Wpadliśmy do Dwóch Trzecich we wtorkowy wieczór po krótkim rekonesansie w okolicy, zachęciła nas promocja steków, która jest tutaj chyba regularnie we wtorki. Usiedliśmy w środku, bo na zewnątrz robiło się nieco chłodno. Ostatnio byłem w tym miejscu, kiedy funkcjonowała indyjska restauracja (nie pamiętam nazwy), wówczas wnętrze wydawało mi się ciasne i jakieś takie upakowane niepotrzebnymi rekwizytami, w Dwóch Trzecich pozbyto się tego niepotrzebnego balastu i wnętrze jest naprawdę przyjemne i przemyślane, wręcz zachęca do wejścia, bardzo dobre wrażenie robi też obsługa kelnerska - profesjonalna i uśmiechnięta. Ponieważ godzina była już późna zamówiliśmy jeden promocyjny średnio wysmażony T-bone steak w cenie 79 pln (500g) podawany z opiekanymi ziemniakami oraz jednym z trzech dodatków w cenie 7 pln (zamówiłem mix sałat) oraz tatar wołowy, do tego dwie Pinot Noir (20 pln za lampkę), przed podaniem dań otrzymaliśmy chłodnik z arbuza z pianką z kolendry, lekkie i przyjemne w smaku połączenie). Zarówno steak jak i tatar znakomite, estetycznie podane i bardzo dobrze doprawione. Cenowo może powyżej średniej, ale miejsce godne polecenia i widać, że popularne biorąc pod uwagę liczbę gości w trakcie naszej wizyty.
Srodziemnomorska kuchnia w wersji fusion w wydaniu Dwoch Trzecich to smaki, ktore zapamietasz na zawsze. Choc sa to potrawy drogie, warto wybrac sie i przezyc kulinarna podroz wlasnie w tym miejscu gdyz wyjdziesz od nich w blogostanie oraz w pelni usatysfakcjonowany. Lokalizacja dogodna, prawie scisle centrum, ale polozenie miedzy cichymi uliczkami kulinarnego zaglebia tej czesci Warszawy. Wybralismy sie tam na kolacje w upalny wieczor. Mimo wszystko usiedlismy na zewnatrz zeby cieszyc sie wakacyjnym klimatem. Obsluga jest bardzo mila, kompetentna, zna kazdy skladnik wybranego przez ciebie dania, a takze obyta w rodzajach win. Karta krotka, konkretna, odpowiednia dla osob, ktore pod wplywem duzej ilosci dan nie moga sie w koncu na nic zdecydowac :P Na poczatek poszlo biale winko i lemoniada pomaranczowo-bazyliowa. Wszystko jest tam w 100% wykonczone i profesjonalnie podane. Wino idealnie schlodzone. Lemoniada ozezwiajaca i bardzo smaczna. Mala przystaweczka podana na rozgrzanie i zaostrzenie smaku - pumpernikiel na sosie pomidorowym z serkiem typu philadelphia. Niby proste a tak urozmaicone i zaskakujace. Przychodzi do glowy mysl - oooo nie wiedzialam, ze mozna to zrobic w tak fajny niekonwencjonalny sposob. Jako czlowiek wege na przystawke wzielam falafel, nie bylo juz kwiatow cukinii ani ravioli. Falafel podany oczywiscie w wersji fusion. Z przepyszna pieczona marchewka, groszkiem i pianka z gorgonzolii. Bardzo niestandardowo, wszystko pasowalo idealnie do siebie i w polaczeniu smakowalo wybornie. Nastepnie, krem z kalafiora. Aksamitny. Wydobyty intensywny smak kalafiora w delikatnej zupie, przelamany chipsami z kalafiora i boczniakami. Pyyycha. Na koniec wegeburger! Bulka chrupiaca, wypelniona boczniakiem i serem haloumi. Burger dopracowany, a do tego pikle, cebulka marynowana, ziemniaczki i sos typu holenderskiego, ktory nazwalam- niebo w gebie! Slinka mi cieknie na sama mysl. Deseru nie dalibysmy rady zmiescic, niestety. Dania podawane sa powoli, ty delektujesz sie niespiesznie ich smakiem, mozesz mniej zjesc. Dlaczego 4,5 a nie 5? Poniewaz nie bylo kwiatow cukinii i ravioli, poniewaz krzesla sa troszke niewygodne, poniewaz jest malo glownych dan w wersji wege. Ale to juz takie czepialstwo :) polecam!!!!
Do "dwie trzecie" byłam zaproszona z okazji foodie meet up. Wypad był rewelacyjny, nie tylko ze względu na towarzystwo ale na przepyszne jedzenie i świetną atmosferę utworzoną przez "załogę".
Wystrój restauracji zdecydowanie w moim klimacie. Piękne, wygodne fotele w kratę. Na ścianie czerwona cegła. Drewniane wstawki. Świeże kwiaty i świeczki. Moje serce skradła ściana-półka pełna win. W lokalu jest bardzo dużo miejsca, mimo to jest przytulnie.
Obsługa na bardzo wysokim poziomie, z niezwykłym podejściem do klienta, z dużą wiedzą na temat trunków, dań; z pomysłem.
Mieliśmy przyjemność spróbować menu degustacyjnego, na które składało się 7 dań i 4 desery. Dania zachwycały nie tylko smakiem, ale także wyglądem. Delikatna rolada z królika wyglądająca jak konar, runo leśne (przynajmniej dla mnie) wymiotła ;-) Najlepsza moim zdaniem smakowo była zupa rybna. Niezwykle aromatyczna! Z chrupiąca ośmiornicą. Z deserów polecam mus czekoladowy i bezę z marakują- jeden lepszy od drugiego. Do tego idealny zestaw win.
Za ten wieczór dostali u mnie solidne 5.
Rewelacyjnym pomysłem są organizowane co weekend brunche tematyczne. Za 39 zł możemy spróbować wiele potraw kuchni środziemnomorskiej np. włoskiej, francuskiej.
Aktualizacja: Zachęcona tak świetną kolacją degustacyjną postanowiłam wybrać się na brunch grecki. Niestety przeżyłam rozczarowanie. Obsługa nie była już tak profesjonalna, była nachalna, nietaktowna. Jedzenie świeże, dobre. Bardzo duży wybór. Ale niestety nie jest 5-tkowe.
Bylismy w 2/3 dzieki uprzejmosci Zomato. Zaluje, ze nie trafilismy tutaj wczesniej. Przytulnie urzadzone ale przestronne wnetrze, ogrodek letni, otwarta kuchnia.
Fajne miejsce na uroczysty obiad lub kolacje, czy biznesowy lunch.
Wszystko co zamowilismy bylo oryginalnie podane i smaczne. W kazdym daniu byly elementy fusion. Salata z gruszka zostala np. spryskana mrozonym kozim serem. Efekt wow:-).
Do dan warto zamowic domowe lemoniady, np. pomaraczowo-bazyliowa, lub grejfrutowo-rozmarynowa. Na zyczenie rowniez bez cukru i innych slodzikow.
To co nas w lokalu zaskoczylo to pyszne desery. Kulki kawioru z czarnej porzeczki na musie czekoladowym komponuja sie pieknie a calosc w polaczeniu z bialymi porzeczkami, agrestem i musem porzeczkowym smakuje wybornie.
Tiramisu podawane z kulka lodow i owocami sezonowymi jest po prostu pyszne.
Biorac pod uwage jakosc i oryginalnosc potraw ceny nie sa wygorowane.
Na pewno wpadniemy tu nie raz aby sprobowac innych dan.
Miejsce z gatunku droższych, świetny wybór na biznesowy lunch lub uroczysta kolacje. Jedzenie podane pięknie, bezbłędne kompozycje. Menu zmienia sie dosyć szybko, jadłam dorsza - piękne doznanie. Wnętrze urządzone ze smakiem, obsługa pomocna.
Stanisław Zaborowski
+4.5
Od wizyty w restauracji minęło już trochę czasu ale była to tak intensywna uczta że musiałem przemyśleć i przetrawić wszystko. Byłem na tak zwanym meetup organizowanym przez Zomato czyli miałem okazję spróbować menu degustacyjnego. Była to kolacja jak za dawnych dobrych czasów. Ciekawi ludzie, dużo alkoholu, zero telefonów. Rozpisywać się o całym menu nie będę, opowiem wam o tym co naprawę mnie zaskoczyło.
Na przystawkę był Kwiat cukinii faszerowany kremowym serkiem i suszonymi pomidorami z konfiturą z pomidorów, bazylią i lodami z sera blue
- jest to coś co jadłem pierwszy raz i bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Kombinacja smakwó która nie powinna się udać była idealna. Bardzo smakował mi Krem z kalafiora z koprem i boczniakami- na pozór proste danie było bardzo harmonijne, nie mdłe i lekkie. Bardzo smaczne.
Z dań głównych polecam Jagnięcinę z młodą marchewką i purée truflowym- mięsa miękkie i soczyste. Trufle intensywne ale bez przesady- tak aby nie zdominować smaku mięsa.
Na koniec wspomnę o alkoholach. Cały wieczór byliśmy pod opieką uroczej Pani sommelier która bardzo fajnie dobrała alkohole do kolacji. Mi do gustu przypadło zwłaszcza orzeźwiające i lekkie wino Vinho Verde 3 autores ( Portugalia) do jagnięciny polecam Primitivo Passitivo, ( Puglia, Włochy)
#meetup
Restauracja Dwie Trzecie znajduje się u zbiegu Wilczej i Poznańskiej. To okolica typowo restauracyjna, konkurencja jest silna, a klienci mają w czym wybierać. Dwie Trzecie wyróżnia się na tym tle tematyką śródziemnomorską i małymi delikatesami tuż przy wejściu. Przyszłam tu na tzw. "Foodie meetup"*, czyli spotkanie wielbicieli dobrego jedzenia, by popróbować co szef kuchni Grzegorz Nowakowski ma do zaoferowania w letniej karcie.
Byłyśmy na lunchu (25 zł). Wnętrze piękne, proste, przytulne, dużo naturalnych materiałów, odpowiednia odległość m-dzy stolikami. Obsługa reagująca, ale nie przeszkadzająca. Zupa arbuzowa z fetą szczerze średnia, mdła. Natomiast 2 danie zupełne przeciwieństwo MEGA !. Na deser malutkie ciasteczko niczym z Amrit Kebab ;), natomiast bardzo smaczne. Do tego lemoniada i dodatkowe 2 drinki o szumnej nazwie i mniej szumnym smaku, za to ilości alkoholu adekwatnej do ceny (ok 25 zł/szt/) ;). Możliwość zakupu śródziemnomorskich specjałów. Jeszcze zajrzę, pomimo kilku maleńkich zgrzytów pozostawiło chęć na więcej !.
Poznańska i okolice, to od jakiegoś czasu knajpiane zagłębie. Stosunkowo niedawno dołączył do tego szacownego grona nowy gracz, który kusi przyjemnym, przestronnym wnętrzem, puszcza oko oknem na kuchnię i pieści podniebienie udatnie komponowanymi smakami. Ale za to nie gwałci portfela. Coś mi mówi, że to może być spektakularny sukces i hit tego lata.
Uczta dla podniebienia i dla żołądka. Fantazyjne połączenia smakowe. Świetna obsługa i genialny design lokalu. Desery skradły moje serce. Beza nagle staje sie zaskakującym nieznanym wcześniej smakiem. Polecam spróbować
Miałem wyjątkową okazję spróbować menu degustacyjnego serwowanego w tym, jakże przyjemnym, lokalu.
Lecz najpierw trochę o wnętrzu, jest ono urządzone w śródziemnomorskim klimacie. Bardzo przyjazne, ciepłe i zachęcające do dłuższej konsumpcji.
Restauracja jest dość spora, przez co wydawać by się mogło, że zabraknie w nim intymności. Nic bardzie mylnego, dobre rozmieszczenie stolików sprawia, że nawet przy pełnym lokalu, nie poczujemy się przytłoczeni przez innych gości.
Muszę też pochwalić obsługę, która jest bardzo profesjonalna i życzliwa.
Jak na śródziemnomorski klimat przystało, Dwie Trzecie oferuje duży wybór win. Sam nie jestem koneserem tego trunku i moja wiedza na ten temat jest dość mocno ograniczona. Dzięki pomocy sommelière mogłem się raczyć trunkami, które idealnie się komponowały z serwowanymi daniami.
Jednak prawdziwe wrażenie zrobiło na mnie jedzenie.
Nie ma co ukrywać, jest to ekskluzywna restauracja, co widać na każdym kroku. Widać to we wnętrzu, podejściu do klienta, jakości składników, wyglądzie jak i smaku potraw.
Wszystkie dania były bardzo estetycznie podane, z dbałością o każdy detal, lecz to dopiero smak był czymś co zaskakiwało.
Ciekawostką jest to, że spora część dań jest przygotowywana metodą sous-vide. I tak np. gotowanie w niskiej temperaturze, przez około 6 godzin, rolady z królika, sprawia, że mięso jest bardzo delikatne i dostarcza niebywałych wrażeń.
Z rzeczy, które bardzo mnie zaskoczyły (oczywiście pozytywnie), to m.in. lody z sera blue i kalafior w niespotykanych przeze mnie postaciach. Nigdy wcześniej nie jadłem tak dobrej zupy z kalafiora, idealnie gładki krem z dodatkiem boczniaków to na prawdę strzał w dziesiątkę.
Miłośnicy słodkości też znajdą coś dla siebie.
Jeśli chodzi o desery, to najbardziej w moje gusta trafiła beza z marakują.
Chociaż mus z gorzkiej czekolady, tiramisu czy chałwa z ziarnami słonecznika też są warte spróbowania.
Jak dla mnie Dwie Trzecie to idealne miejsce na dłuższą kolację w gronie znajomych, z rodziną czy nawet spotkanie biznesowe. Atmosfera, jedzenie, wino, to wszystko sprawia, że aż nie chce się stamtąd wychodzić, a jak już się wyjdzie to na pewno się wróci.
Świętowałam tutaj dla siebie bardzo ważne życiowe wydarzenie. Dania zachwycają, karta jest przejrzysta, a w dodatku panuje tutaj sezonowość. Dania zachwycają, niby proste, smaczne, ale zachwycają odrobiną fusion. Wnętrze jest przyjemne zarówno na lunch ze znajomymi, randkę, a nawet spotkanie biznesowe. Duży plus za otwartą, przeszkloną kuchnie. Dzięki temu na bieżąco możemy podglądać prace tamtejszych kucharzy. Jak najbardziej polecam! :)
Wspaniale miejsce. Dania przygotowane z wrażliwością dla smaku i wygladu. Menu skromne. Obsluga merytoryczna i mila. Zdecydowanie polecam. .
Faktycznie slowfood, bo na zamówienie czekaliśmy dość długo. Dania pięknie skomponowane, cieszą oczy, choć w dalszym ciągu nie rozumiem fenomenu serowania przeróżnych pian i pianek w restauracjach. Akurat to apetyczne dla mnie nie jest, ale może to przez bujną wyobraźnię. Jedzenie smaczne, ale porcje mikroskopijne, co jest plusem przy 7-daniowym menu degustacyjnym, ale nie trzech malutkich daniach.
Sam lokal przyjemnie urządzony - drewno,beton, cegły - lubię takie zestawienia.
Kelner, który nas obsługiwał był bardzo przekonujący, polecił nam świetne wino i to był najmocniejszy punkt programu.
W piątkowy wieczór okolice Poznańskiej nie należą do miejsc przesadnie wyludnionych. Ba, w pobliskich barach i knajpkach wszystko pęka w szwach. Tak oto, zupełnie przypadkiem, będąc niespecjalnie wymagającym i głodnym towarzystwem, trafiliśmy do 2/3. Lokal uderza elegancją, jest w nim ciepło, przytulnie. W kącie toczą się biznesowe rozmowy, dress code raczej z tych eleganckich. Bez rezerwacji udaje się jednak zdobyć stolik, bo wolnych miejsc jest naprawdę sporo. Obsługa od samego początku jest miła i pomocna. Nie brakuje nam wina, kelnerka z uśmiechem na twarzy sprawia wrażenie, jakby była stworzona do swojej pracy. Jeśli tylko gra, robi to przekonująco.
Butelka Pinot Grigio w cenie 80zł to stawka do przyjęcia, biorąc pod uwagę lokalizację i standard miejsca. Karta dań jest natomiast krótka i oryginalna, dużo w niej łączenia nietuzinkowych i mało oczywistych smaków. Bierzemy krewetki tygrysie z chorizo, podawane w aromatycznym sosie z pokrojojną bagietką. Przystawka dostępna w dwóch rozmiarach, w połączeniu z amuse bouche w tej mniejszej wersji okazują się zupełnie wystarczające.
Lokal sprzyja dyskretnym rozmowom, muzyka nie jest inwazyjna, a rozmieszczenie stolików powoduje, że nie zagląda się innym gościom w talerz. Chętnie tu wrócę.
Ostatnie potyczki mundialu zachęcają do wyjścia i obejrzenia meczu gdzieś 'wśród ludzi'. Znajomy zadzwonił, że czeka na mnie w „Dwie trzecie”. W sobotni wieczór ciężko tam zaparkować samochód...
bardzo ciężko – niektóre auta poparkowane były w miejscach niedozwolonych, nie wiem co na to Straż Miejska... O samym meczu pisał nie będę – szkoda słów... jeżeli się Brazylii kibicowało.
Trafił nam się stolik z wysokimi krzesłami – są też takie z kanapą :) Cena piwa powala... lane piwo Grimbergen 15 zł za 0,33 l... uj! To JEDYNE lane piwo w lokalu – zawsze można poprosić o butelkowe – ale to już nie to samo... Pachnie mi tu 'praktykami monopolistycznymi' :)
Do piwa zamówiliśmy zestaw przystawek. W nim był nieco mdły hummus (więcej soku z cytryny i pieprzu uratowałoby go), dobra pasta z tuńczyka, świetne panierowane krążki z kałamarnicy sałatka z chorizo – niezła, no i król przystawek a właściwie „królowe” - krewetki w tempurze (ogonek zatempurowany, łebek bez tempury – do urwania).
Lokal miły, ładnie urządzony, mecz można było oglądać w jednej sali, druga była przeznaczona dla tych, którzy przyszli to naprawdę zjeść, bądź spotkać się ze znajomymi. Miła obsługa, jedzenie bardzo dobre, piwo... no drogie jak... nie wiem co – przynajmniej to lane, bo butelkowy Okocim za 12 zł powoli staje się standardem w tej części miasta.
Ceny jedzenia – przyzwoite, bo za całość przystawek zapłaciliśmy ok. 100 zł. Najeść się trudno byłoby tym, ale od tego są dania główne (nie zamawiałem, nie przeglądałem nawet)
Informacje na stolikach i na drzwiach lokalu mówią, że zjemy tu też niedzielny brunch, albo możemy zjeść w środę rybkę, co jeszcze rano w Atlantyku pływała... ciekawe... Może warto spróbować? Tylko jak się dowiemy czy rzeczywiście pływała – nic nam nie powie, bo przecież „Ryby głosu nie mają”.
Ostatnie potyczki mundialu zachęcają do wyjścia i obejrzenia meczu gdzieś 'wśród ludzi'. Znajomy zadzwonił, że czeka na mnie w „Dwie trzecie”. W sobotni wieczór ciężko tam zaparkować samochód...
bardzo ciężko – niektóre auta poparkowane były w miejscach niedozwolonych, nie wiem co na to Straż Miejska... O samym meczu pisał nie będę – szkoda słów... jeżeli się Brazylii kibicowało.
Trafił nam się stolik z wysokimi krzesłami – są też takie z kanapą :) Cena piwa powala... lane piwo Grimbergen 15 zł za 0,33 l... uj! To JEDYNE lane piwo w lokalu – zawsze można poprosić o butelkowe – ale to już nie to samo... Pachnie mi tu 'praktykami monopolistycznymi' :)
Do piwa zamówiliśmy zestaw przystawek. W nim był nieco mdły hummus (więcej soku z cytryny i pieprzu uratowałoby go), dobra pasta z tuńczyka, świetne panierowane krążki z kałamarnicy sałatka z chorizo – niezła, no i król przystawek a właściwie „królowe” - krewetki w tempurze (ogonek zatempurowany, łebek bez tempury – do urwania).
Lokal miły, ładnie urządzony, mecz można było oglądać w jednej sali, druga była przeznaczona dla tych, którzy przyszli to naprawdę zjeść, bądź spotkać się ze znajomymi. Miła obsługa, jedzenie bardzo dobre, piwo... no drogie jak... nie wiem co – przynajmniej to lane, bo butelkowy Okocim za 12 zł powoli staje się standardem w tej części miasta.
Ceny jedzenia – przyzwoite, bo za całość przystawek zapłaciliśmy ok. 100 zł. Najeść się trudno byłoby tym, ale od tego są dania główne (nie zamawiałem, nie przeglądałem nawet)
Informacje na stolikach i na drzwiach lokalu mówią, że zjemy tu też niedzielny brunch, albo możemy zjeść w środę rybkę, co jeszcze rano w Atlantyku pływała... ciekawe... Może warto spróbować? Tylko jak się dowiemy czy rzeczywiście pływała – nic nam nie powie, bo przecież „Ryby głosu nie mają”.
An error has occurred! Please try again in a few minutes