Kilka dni temu, dwaj Panowie o nazwiskach zbliżonych do imion (co sprawia, że łatwo je zapamiętać) otworzyli nowy lokal gastronomiczny w Warszawie. Andrzej Andrzejczak i Tomasz Tomaszek to osoby, które znane zaczęły mi być stosunkowo niedawno – od czasu gdy na portalu Instagram zacząłem śledzić losy Pana z Jajami w Kuchni (swoją drogą dosyć interesujące, polecam).
Okazało się, że Panowie pod nazwą operacyjną Pogromcy Meatów wystawiali się na Targach Śniadaniowych z niemoralnie pysznymi kanapkami, w których znaleźć mogliśmy roślinki o zabawnych nazwach, pieczone przez nich osobiście bułki oraz odpowiednio spreparowane kawałki tuszy i inne części wołowe. Od czwartku, po długich i żmudnych przygotowaniach, stało się to na co wszyscy czekali (przynajmniej takie mam odczucie) – Panowie otworzyli swój lokal pod adresem Koszykowa 1 – bliżej hipsterstwa nie dało się.
Natychmiastowo, moje instagramowe i fejsbukowe ściany zalały zdjęcia dobrze prezentujących się kanapek i szefów kuchni, pozujących ze znanymi blogerami oraz osobistościami polskiego gastro-biznesu. Zaraz poleciały checkiny i zameldowania. Momentalnie odnosi się wrażenie, że trzeba tam być, nie ma innego wyjścia jak przy najbliższej wizycie w Stolicy, wsiąść w autobus (ewentualnie na Vespę lub holenderkę) i tam jechać.
Tak też uczyniłem, dwa dni po otwarciu, kiedy już słynne, wręcz legendarne (to tylko cytat), ogórki jego starej, miały się kończyć, wpadliśmy do lokalu gdzie hipsterstwo pchało się drzwiami i oknami (a właściwie samymi drzwiami, bo okien nie ma), w środku zaś było tak gorąco, że osoby zajmujące stoliki na zewnątrz a nie spożywające niczego, samą swoją obecnością wyprowadzały lekko z równowagi. Z radością przyjąłem informację, że klimatyzacja niebawem zostanie zamontowana.
Poziom stężenia, bród, kolczyków, nastawionych grzywek, Ray Banów, Lucky Strike’ów i produktów Apple’a był tak wysoki, że przez chwilę zacząłem się obawiać, że w kanapce, zamiast mięsa znajdę IPhone’a (przynajmniej czwórkę).
Jednym zdaniem, atmosfera nie odpowiadała mi ani trochę. Co innego obsługa, uśmiechnięte Panie i niemniej przyjaźni Panowie.
Wokół zapach ledwie co zagniecionego ciasta, prawdopodobnie ze sporym dodatkiem drożdży i świeżo wypiekanych bułek (tak, serio, co chwilę kolejna ich blacha lądowała w elektrycznym piecyku, więc bułka, którą dostajemy jest tak naprawdę prosto z pieca).
W lokalu można zapłacić kartą, choć informacja wymalowana na szkle mówiła inaczej. Z niezbyt obszernego menu, w którym za jakiś czas mają pojawić się jeszcze sałatki oraz inne rarytasy, wybraliśmy Karczek (22.00zł) i Szponder (24.00zł).
Czas oczekiwania na nasze zamówienie nie przekroczył 10 minut, co wystarczyło by zdobyć miejsca siedzące przy stoliku na zewnątrz. Po wywołaniu numeru zamówienia, otrzymanego po zapłacie, odbieramy kanapki przy barze.
Pierwsze wrażenie, eufemizmami rzucając, nie jest najlepsze. Kanapka, która kosztuje nas grubo ponad 20.00zł okazuje się być wielkości, delikatnie mówiąc (po raz kolejny), niezadowalającej. Ważne jednak jest wnętrze, jak mawiają ci, którym los poskąpił urody, więc czym prędzej otwieram zawiniątko. W środku panuje taki chaos, że za chwilę mogła stamtąd wyskoczyć Gaja. W tym chaosie jest jednak coś artystycznego, coś co każe myśleć, że ręka, która to tworzyła ma nad tym chaosem kontrolę. Dodatkowo zwraca uwagę koloryt wewnętrzny oraz efektownie przypieczona pomada, pod którą pachnie bułka. Wszystko sprawia, że aż ślinka cieknie a ręce lecą by pochwycić miękką, aromatyczną bułkę o niemal pączkowej konsystencji. W środku mojej propozycji (czyli Szpondra) znajdziemy sporą ilość ubarwionego na żółto-zielono, miękkiego, słodkawego mięsa, którego smak mocno łamią kuleczki zielonego pieprzu i niemal niewykrywalna ilość sera Cheddar. Duszona cebula wpasowuje się tu znakomicie między partie mięsne, aczkolwiek curry i szponder to w mojej opinii nie najszczęśliwsze połączenie. Trzeba przyznać, że pokrojone w ćwiartki ogórki jego starej okazały się naprawdę smaczne, mimo, że po internetowych zajawkach spodziewałem się jakichś turbo-ogórów a tu zwykłe gruntowe w zalewie jak na grillu Babci Janinki. Dużo dobrego czynią odpowiednie części roślinek o zabawnych nazwach: trybula, pachnotka i bardziej znana kolendra.
Całość smakuje głównie curry, a co chwilę wybijają się mocno nuty zielonego pieprzu i kolendry – ta kanapka idealną się nie okazała, niestety.
Jako zdecydowanie bardziej smaczna i spójna jawiła się kompozycja nazwana Karczek – zapewne od głównego składnika, którym jest mięso wołowe, karkowe. Poziom perfekcji w przygotowaniu mięsa znów osiągnięty – miękkie, soczyste, kruche – świetne. Ta kanapka swoją strukturą stoi w zdecydowanej opozycji do Szpondra, który jest subtelny aż do bólu. Tutaj mamy skrawki mięsa, chrupiące, prażone pestki dyni i słonecznika oraz wnoszące sporo świeżości i nieco pikanterii, jeszcze mocniej chrupiące ogórki mojej starej, więc ogólnie rzecz biorąc, jest dużo mniej miękko.
Bułka po raz kolejny znakomita, mimo tego, że wydaje się bardzo delikatna, to bez problemu przetrzymuje atak mokrych składników i trzyma całość do samego końca. Plus jak najbardziej za liście musztardowca – bez problemu można wyczuć ich miałką zadziorność. Sos bbq z suszoną śliwką nie przypomina standardowego, znanego mi bbq, ale przygotowany na modłę Pogromców jest bardzo udany.
W moim odczuciu, na pierwszym planie w tej kanapce odnajdziemy znakomicie przygotowane mięso i to jest dobra droga do tego by kompozycja wydała się od razu zdecydowanie bardziej wyrazista niż nieco zbyt mdły Szponder.
Podsumowując, Pogromcy Meatów to dobre miejsce na szybką przekąskę, nieco mniej dobre gdy chcemy spotkać się ze znajomymi na dłuższą pogawędkę. Dobre miejsce by zjeść smacznie, ale już mniej dobre by się najeść. Dodatkowo komentarze w internecie mogą nieco nas zwieść – na pewno nie są to pierwsze takie kanapki w Warszawie, na pewno są smaczne, #foodgasmu jednak nie przeżyją tam wszyscy, a legendarne ogórki mojej starej nie okazują się niczym odkrywczym.
Jeżeli jednak siedzisz (lub nie) w gastro-biznesie, drogi Czytelniku, jest to miejsce, w którym musisz być i nawet mnie sytuacja zmusiła by się tam pojawić.
Nie żałuję, ale również nie czuję się porwanym przez feerię smaków i aromatów, dlatego uważam, że idealnym komentarzem będzie jedno słowo:
Byłem.
P.S. Pogromcy Meatów chyba ze względu na piątą pozycję w menu.
An error has occurred! Please try again in a few minutes