Ciąg dalszy Restaurant Week - druga wizyta odbyła się w Trattorii Murano. Lokalizacja jest adekwatna do nazwy, owszem, bo na Muranowie, ale ja, człowiek o prostym umyśle i skojarzeniach, wyobrażałam sobie ten lokal na parterze jakiejś starej, ocalałej kamienicy pożydowskiej... a tu guzik. Adres wskazuje na jeden z większych kompleksów mieszkalno-usługowych w Warszawie i naprawdę warto wcześniej sprawdzić, z której strony jest restauracja, bo ja oczywiście zaczęłam obejście od tej złej i okrążenie zajęło mi dobre 10 minut (szczerze współczuję wszystkim dostawcom jedzenia czy kurierom, którzy szukają konkretnego mieszkania w tym budynku, serio).
Po wejściu do środka zapominamy jednak o koszmarze nowej wersji szklanych domów, w których się właśnie znajdujemy - wnętrze w sposób niewymuszony i elegancki łączy nowoczesne elementy, takie jak świetlne kręgi na suficie, z klasyczną awangardą (!), czyli cegłami układającymi się we wzór jodełkowego parkietu na ścianie. Bajka! Naprawdę spodobał mi się ten koncept.
Ad rem, czyli do jedzenia. Tym razem na mnie padł zestaw mięsny, z czego szczerze mówiąc bardzo się cieszę, bo wegetariański moim skromnym zdaniem pozostał za mięsnym daleko w tyle. Przystawka tradycyjna: mus z wątróbki na racuszkach chałwowych z konfiturą z jabłek i sosem malinowym. Może się wydawać, że to za dużo szczęścia na jednym talerzu, ale ja - nawet jako osoba, która do wątróbki nadal musi się przekonywać i co najwyżej ją toleruje, ale z pewnością nie zajada się tym podrobem jako największym przysmakiem - byłam zachwycona tym konceptem. Świetne połączenie smaków i idealnie wyważone. Po drugiej stronie stołu krem z kasztanów, dla mnie osobiście zbyt mdły, brakowało przełamania smaku czymś wyrazistym (może więcej tej wódki lub żurawiny z menu?).
Danie główne to kaczka na gnocchi z buraczkami z musem gruszkowym. Dobra kaczka nie jest zła, jednak owocowa glazura wymagałaby przełamania czymś ostrzejszym lub bardziej kwaśnym, bo danie - choć nie twierdzę, że złe, bo jak już wspomniałam kaczka broni się byciem kaczką - ostatecznie niczym nie zaskoczyło. Lasagne z kozim serem za to w ogóle mnie nie zachwyciła, raz, że ja i kozi ser nie jesteśmy dobraną parą, a dwa, że nawet abstrahując od koziego sera niestety danie smakowało, jakby składało się wyłącznie z sosu beszamelowego.
Za to deser... mili państwo, zdecydowanie najlepszy deser odwiedzonych podczas WRW przeze mnie knajp (całych trzech, ale zawsze). Cudowny domowy karmel, taki ze śmietanki, masła i cukru, który próbuję zrobić, po czym palę patelnię i muszę wyjść do sklepu po kajmak w puszce, by w rozpaczy wyżerać go palcem prosto z opakowania - ten tutaj wyszedł znakomicie. Na tym karmelu krucha tarta ze śliwkową konfiturą doprawioną, uwaga, rozmarynem! Arcysmaczne zaskoczenie, mogłabym ten deser jeść co roku jesienią, i właściwie w pozostałe pory roku też.
Obsługa sprawna i bardzo sympatyczna, podoba mi się zwyczaj odbierania odzienia wierzchniego gości do oddzielnej szafy, niby oczywistość, ale mało knajp oferuje taką opcję.
Niestety opcja wegetariańska rozczarowała na tyle, że nie mogę dać wyższej oceny. Zarówno w zupie, jak i w daniu głównym zabrakło mi polotu, fantazji i szczypty ryzyka... ale wierzę, że to był wypadek przy pracy, bo ktoś, go wydaje tak wybitną tartę i super przystawkę ma ogromny potencjał, który zamierzam wypróbować jeszcze kiedyś. Wrócę!
An error has occurred! Please try again in a few minutes