Miejsce jest malutkie, ale kuchnia jest rewelacyjna. Zamówiłam (od lewej) sajgonki (niestety mają tylko smażone, nie mają świeżych, straszna szkoda), sataye z kurczaka w sosie orzechowym i zupę tom yum (pikantna zupa z krewetkami, kolendrą i w polskim wydaniu, z pieczarkami). 2. wizyta - laksa, tom yum, sałatka z kalmarów, satay z sosem orzechowym i zielone curry z kurczakiem.
Byłam bardzo ciekawa jak wyjdzie autentyczność kuchni tam serwowanej - jest z tym Bardzo Dobrze. Przez duże "be". Sos orzechowy jest dosyć ciężko zrobić tak, żeby nie był mdły od tych orzechów, a tutaj jak najbardziej się to udało, smakował niemal i-den-ty-cznie jak sos, który jadłam z satayami też z kurczaka na Bali. Niebo w gębie, zajadałabym się tym. Zupa tom yum smakowała jak powinna, lekko ostrawa, lekko kwaskowata (trawa cytrynowa), w wydaniu tuk-tuk'owym jest duuuuuuużo kolendry w tej zupie, co jak dla mnie jest super bo uwielbiam kolendrę. Zajadałabym się tym. Jak zobaczyłam sajgonki byłam zawiedziona, że nie są świeże (nie smażone, w papierze ryżowym), ale były bardzo dobre w smaku. Inaczej niż we wszystkich przypadkach smażonych sajgonek w Polsce -nie- pokaleczyłam sobie dziąseł zbyt wysmażonym, zbyt twardym ciastem naleśnikowym. Nadzienie było delikatne, nie mdłe, smak był wyraźny, ale delikatny, zwłaszcza w porównaniu z mocnymi w smakach satayem i zupą z zasadniczy chilli, kolendry i trawy cytrynowej, czyli mocne kombo. Laksa kremowa, bardzo smaczna, jak dla mnie w ogóle nieostra, więc potem przypadła Mamie, dla której tom yum była za ostra niestety - będę musiała tam wrócić jeszcze raz, żeby samej spałaszować całą laksę, była pyszna :) Laksa jest z makaronem, można się nią najeść. Sałatka z kalmarów zaskoczyła miętą, do niej sos czosnkowy w miseczce, bardzo smaczne połączenie. Zielone curry też bardzo smaczne, nie za ostre, dobrze przyprawione.
Na 1. zdjęciu widać też danie kolegi wyżej od moich - zamówił sobie najostrzejsze danie, bo "po pół roku w Korei mogę wszystko". O, słodka naiwności :) Jeśli w knajpie ostrzegają lojalnie, że trzeci stopień ostrości to jest ogień, to nie kozaczyć, tylko słuchać, bo lokalsi wiedzo co mówio :) Nie dał rady skończyć, został smokiem :) Potrawka była smaczna, dobrze doprawiona, dużo warzyw różnych, wspaniałości, tylko że była bardzo, bardzo ostra, i po 1/3 miseczki miał już dosyć, a po przekroczeniu jakoś 1/2 zawartości miski stwierdził, że nie podoła zadaniu, jednak trzeba przełknąć dumę i odstawić miskę, żeby ratować życie, bo rakieta następnego dnia już wiedział że będzie :) Chociaż zachował resztki męskiego honoru odmawiając ugaszenia pożaru wodą kokosową.
No i właśnie - woda kokosowa. W tuk tuk'u sprzedają ociosane, pełne kokosy, takie jak z drzewa spadają, tylko już bez zielonej otoczki (na zdjęciu to to beżowe coś po prawej przy ścianie). Trzeba tylko urąbać kawałek góry, żeby orzech otworzyć. Kokos taki kosztuje 15 złotych, a jest jednocześnie popitką i deserem - ja tam się nie obcyndalałam i wyjadłam cały miąższ ze środka (trzeba było go zeskrobać ze ścianki i jak spadł na dno kokosa, wyjąć łyżką). PYCHA. Pyszny świeży miąższ kokosowy z autentycznego kokosa!
Absolutnie polecam to miejsce, to zupełnie jakby się przenieść na chwilę do małej azjatyckiej knajpki. Najpierw można wypalić sobie dodatkową dziurę w brzuchu, a potem ugasić to przesmacznym i kojącym kokosem
An error has occurred! Please try again in a few minutes