O Porto Massimo słyszałam wiele dobrego z kilku niezależnych źródeł, ale na Saską rzadko jest mi po drodze, więc tych opinii dłuższy czas nie miałam szans zweryfikować. Do czasu, gdy w piątkowy wieczór naszła nas z przyjaciółmi mieszkającymi w sąsiedztwie ochota na zaleganie pod kocem z serialem z pizzą na wyciągnięcie ręki, i na tę okoliczność polecili właśnie Porto Massimo. Jak się okazało, nie jest to jedyna sytuacja w której lokal się sprawdzi, bo z przyjemnością przyszłabym tu także na obiad rodzinny czy mniej zobowiązującą kolację z winem.
Na wejściu wita nas przemiła i przesympatyczna obsługa, tak skorych do pogawędek panów nie widziałam już od dawna! Pośmialiśmy się chwilę, pomogli w wyborze, bezproblemowo zaproponowali podział placka na dwie części.
Lokal bardzo ładny, nie stylizowany na włoską trattorię, bardziej na śródziemnomorską tawernę, sporo tu bieli i błękitu, robi przytulne, spokojne wrażenie.
A sama pizza - świetnie, cieniutkie, chrupiące ciasto, ale jednocześnie utrzymujące sos i dodatki, nie rozmięka zanadto, co jest czasami problemem przy pergaminowych wręcz plackach. Dodatki pierwsza klasa - pyszny pomidorowy sos, świeże warzywa (Vegetariana ma na sobie bakłażana, paprykę i cukinię i serdecznie tę opcję polecam, a szpinak na Spinaci e grana też niczego sobie!). Skubnęłam od kolegi jeszcze wersji mięsnej Venezia - wysokiej jakości wędlina, świetnie przyprawiona na ostro. Naprawdę jedna z lepszych pizz jakie jadłam ostatnio, wielkość akurat na kogoś bardzo głodnego lub dwie trochę mniej łakome osoby. Ceny od 20 do 33 zł, czyli jak za tę jakość bardzo uczciwie.
Daję okejkę Porto Massimo i dołącza do mojego osobistego pizzowego podium Warszawy!
Pizzę z Porto Massimo jadłem w bardzo niecodziennych okolicznościach, bowiem pewien dobry człowiek dostarczył ją na protest pod Sejmem... Proszę więc wziąć pod uwagę, że gorąca pizza to coś, czego zmarznięty, głodny człowiek pragnie bardziej niż czegokolwiek innego. Zomatowcem jest się jednak cały czas i gdyby była zła, to uruchomiłyby mi się lampki ostrzegawcze. Tu było wręcz przeciwnie - spróbowałem po kawałku pizzy z bakłażanem oraz drugiej, z oliwkami (karty na oczy nie widziałem, więc niestety nie podam nazw...). Ciasto cieniutkie, brzeg dodatków tyle, ile trzeba, gdyby jeszcze podlać to jakąś porządną smakową oliwą byłoby idealnie :)
Porto Massimo mi polecono jako najlepszą włoską knajpę w Warszawie, z naciskiem na mega smaczną pizzę i świeże ryby, na dodatek prowadzoną przez bardzo kontaktowego Włocha, stwarzającego niepowtarzalny klimat tego miejsca.
Zawitaliśmy tam z M w pewne piękne, ciepłe, już w pełni wiosenne popołudnie.
Pierwsze wrażenie, no cóż, nie zaparło nam tchu ani też nie przewróciliśmy się na wejściu. Obydwoje stwierdziliśmy, że wygląda to jak paskudny bar, do którego można wpaść na browca i na mecz. Ciemno i duszno. Wystrój typu późny Gierek. Nie było jeszcze tych gorących letnich dni ale w środku już nie było czym oddychać a wszelkie zapachy ciągnęły na zewnątrz wprost przez nasz stolik i nasze ubrania. Na ścianach nad stolikami wiszą zdjęcia personelu z gwiazdami i celebrytami, z mojego miejsca w ogóle nie było widać, co na nich jest. Przy wejściu lodówki z rybami.
Otwieramy menu. Częściowo - dość standardowe. Pizza, pasta - ceny normalne, warszawskie, niezaskakujące. Dużo ryb i owoców morza - te pozycje w zatrważających cenach. Jestem proste dziewczę, z warszawskiej klasy średniej, więc o niektórych rybach nawet nigdy nie słyszałam - zakładam, że jakieś bardziej niespotykane i stąd też niespotykanie się cenią.
My decydujemy się na bezpieczny zestaw, na rozgrzanie brzuszków - bruschetta. Poprawna, smaczna, świeży pomidorek. Potem dla mnie Aglio Olio Peperoncino celem testu albowiem smak znam i uwielbiam - bardzo bardzo smaczna, świetnie ugotowany makaron, porcja dla wielkiego chłopiszcza. M zamawia pastę Boscaiola, która również jest przepyszna i również w porcji wielkości Giewontu.
Obsługa kelnerska całkiem w porządku, pani "w cywilu", sprawnie przyjęła zamówienie. Gorzej z realizacją, przystawkę dostaliśmy po 20 minutach od zamówienia a danie główne po 40, gdy już talerz po niej świecił pustkami. Uprzedzając domysły i pytania, w pewnym momencie byliśmy jedynymi goścmi w lokalu.
Chcieliśmy deser. Daleko mi do estetki ale karta deserów nie zachęca - zdjęcia pozycji, przy dostępnych flamastrem napisana cena. Poszliśmy na lody :) Aha, Włocha nie uświadczyliśmy.
Gdybym miała opisać tę restaurację jednym zdaniem powiedziałabym "Bardzo brzydki duszny lokal z bardzo smacznym jedzeniem serwowanym raczej powoli". Nie wiem czy kiedyś będzie mi się chciało jechać na jedzenie specjalnie tam ale będąc w okolicy bez obaw zajrzę na coś dobrego i pod względem czysto gastronomicznym mogę kuchnię Porto Massimo spokojnie polecić. Dlatego oceniam na czwórkę, mimo tego, że gdyby nie przystawka pewnie zdążyłabym umrzeć z głodu.
Jeżeli pizza, to w Porto Massimo! Serio, uwielbiam pizzę z tej restauracji. Może lokal nie jest urządzony w powalający sposób, ale w końcu liczy się jedzenie. Niestety nie spróbowałem jeszcze niczego poza pizzą, ponieważ szkoda mi jej nie zjeść będąc tam. Na pewno uda mi się to jeszcze nadrobić.
Zdecydowanie polecam! 👌🏼
Przepyszne świeże ryby, przygotowywawne w prawdziwym włoskim stylu. Foccacia najlepsza na Saskiej Kępie, szczególnie z dodatkami. Domowa atmosfera i przemiła obsługa. Porcje zawsze solidne - uwaga: czasami można najeś się samą przystawką. Niestety trochę drogo :(
Z tej restauracji bardzo często zamawiam pizzę do domu. Mimo że jest ona cieniutka, to i tak zawsze przyjeżdża ciepła (należy zaznaczyć, że lokal mieści się nie więcej niż 1 km od mojego domu).
Moim ostatnim odkryciem jest Capua (33zł) - z buffalą i pomidorkami cherry. Natomiast współtowarzysz zawsze zamawia pikantną Calabrese (23zł). Pizze są zawsze bogate w składniki, 'nie żałują niczego', co widać chociażby po ilości pomidorków na mojej pizzy.
Raz jadłam stamtąd makaron, który mnie nie zachwycił.
Generalnie polecam pizze.
An error has occurred! Please try again in a few minutes