W ciągu ostatniego roku zmieniło się w moim życiu wszystko. Wszystko. Na świecie pojawił się Młody, a wraz z nim w niebyt odeszły romantyczne kolacyjki, beztroskie lunche czy spontaniczne wypady na "małe co nieco".
Przez kilka pierwszych miesięcy z wypiekami na twarzy i z obfitym ślinotokiem czytałam recenzje Ewy_Tiny, Majora czy Krzysztofa B. jednocześnie machając stopą, w której dzierżyłam grzechotkę nad matą Młodego i usiłując zaliczyć kilka gryzów kanapki bądź zimnej pizzy, zanim Młody włączy alarm.
Aż nadszedł czas, kiedy postanowiliśmy pokazać dziecku, jak lubili spędzać czas jego rodzice zanim pojawił się na świecie.
Na początku wybieraliśmy miejsca znane, upewniając się o udogodnieniach dla maluchów i ich rodziców oraz nastawieniu właścicieli. Kilka razy okazało się, że lokale "dziecio-przyjazne" były takie tylko z pozoru, bo ani menu (to jeszcze mnie nie interesuje, ale mimo wszystko), ani przewijaka, ani wsparcia w zakresie zorganizowania miejsca, a wózek (był problem), do tego do konsumpcji zniechęcały srogie spojrzenia obsługi.
Ale do rzeczy.
Zanim trafiliśmy do Toro upewniłam się, że nas nie wyrzucą z Młodym. Jakoś lokale z sushi nie robiły nigdy na mnie wrażenia pro-dzieciowych. Tu niespodzianka - Młody dostał krzesełko, poza tym w rogu restauracji jest stoliczek dla dzieci i przybory do rysowania. Dobre posunięcie, bo lokal usytuowany jest na terenie nowego osiedla, a jak wiadomo na nowych osiedlach często zamieszkują młode rodziny z dziećmi właśnie.
Jadłam póki co tylko rolki z menu sushi. Nie przesadzam pisząc, że były fantastyczne - krewetka w tempurze z porem, tuńczyk z jalapeno, łosoś z żurawiną... świetne, wilgotne, ale nie rozpadające się, z dużą ilością składników, nieprzesadnie napakowane ryżem, bez kąpieli w serku czy majonezie. W sam raz!
Sushi Master pracował wcześniej między innymi w Papayi, którą bardzo lubię, ale rzadko odwiedzam. Zaręczam, że w Toro Sushi jest naprawdę zacnie. Na tyle zacnie, że nie planuję przez najbliższy czas stołować się w żadnej innej suszarni.
Zamówiłam tam również - a raczej sushimaster zaproponował - hosomaki dla mojego niespełna rocznego synka - z pieczonym łososiem lub awokado, w płatku sojowym, oczywiście bez wasabi :). Młody spałaszował dwa kawałki, a resztę, niestety wtarł w siebie bądź otoczenie. Na szczęście w Toro obsługa jest bardzo cierpliwa i wybacza nam bałagan pod stolikiem. Zup i makaronów Młody jeszcze przez jakiś czas nie dostanie.
Lokal ma bardzo przyjemny wystrój, miękkie kanapy, wygodne krzesła, wysoki strop - robią fajne wrażenie. Wszystko w czerni, czerwieni i drewnie.
Mogłabym poczekać z recenzją do jutra, ponieważ wybieram się przetestować ciepłą kuchnię, ale diabli wiedzą, czy jutro wieczorem Młody będzie spał na tyle mocno, że uda mi się napisać recenzję. Nie ryzykuję. Puszczam teraz :).
Aktualizacja recenzji dn. 01.10.16
Niestety, nie mogę podnieść oceny, bo Toro dostała juz ode mnie maksa.
Wpadliśmy cała rodziną przetestować nowe menu. Werdykt: rewelacja, skutek: przejedzenie!
Nie bede się rozpisywać, ale polecę kilka dań, które mnie rozwaliły. Żeby nie było - moich trzech facetów również.
- california gold: krewetka w panko z tatarem z łososia: pyyyychaaaaa i mega wielka porcja!
- tataki z tuńczyka z sosem mango: obłęd!
- gunkan w ogórku z tatarem z tuńczyka: świetne!
- curry z halibutem: jedliśmy wersje czerwoną i zieloną, uwaga zielona ostrzejsza (w niektórych knajpach dla "ułatwienia" robią odwrotnie, ale zielona pasta jest po prostu bardziej pikantna).
- pyszna makrela z "kołderką" z rzepy.
Ze względu na nasze alergie zawsze proszę o przygotowanie rolek bez serka philadelphia, zamieniam wersje w panko czy tempurze na pieczone ryby. I proszę o sos sojowy bezglutenowy: jak dobrze, że go mają!
An error has occurred! Please try again in a few minutes