Do Starej Kamienicy wybierałam się od dawna, a konkretniej odkąd mignęły mi na Facebooku ich bardzo oryginalne, a tanie zestawy lunchowe. Bardzo się ucieszyłam, że moją wizytę w porze obiadowej poprzedziło zaproszenie na kolację z Zomato, bo jak już zdążyłam się zorientować, jest to zapowiedź naprawdę pysznej (i dużej!) kolacji w bardzo sympatycznej atmosferze.Lokal jest utrzymany w tonacji quasi-ekskluzywnej, jednak wystrój nie sprawia, że osoba w dżinsach poczuje się nie na miejscu. Białe obrusy, drewno, cegła, kelnerzy w ładnych mundurkach, kwiaty - i tylko ten telewizor z najnowszymi hitami zgrzyta, jak już zauważyli moi poprzednicy...
Menu robi wrażenie. Z każdej pozycji do wyboru danie wegetariańskie lub mięsne, ja bawię się w odkrywanie smaków niezwykle sinusoidalnie. Na początek przepyszne carpaccio z daniela - bardzo oryginalna pozycja, bo i daniel nie jest często spotykanym mięsem w polskich restauracjach. Świetnie komponował się z rukolą (ach, to leśne wrażenie!) i sosem pesto.Dalej nieco gorzej, bo przegrzebki okazały się trochę zbyt gąbczaste i właściwie niekompatybilne z dressingiem z marakui. W połączeniu z pestkami granatu wyszło trochę za dużo szczęścia, choć doceniam koncepcję i oryginalne podanie - na muszli. Mnie jednak ta propozycja nie urzekła.
Najsłabszym punktem programu okazała się zupa z topinamburu. Było to moje pierwsze spotkanie z korzeniem słonecznika i już wiem, że nie jest wart dłuższej znajomości. Moi współtowarzysze słusznie określili smak jako "orzech z piaskiem" i pianka kokosowa w ogóle tego wrażenia nie starła...
Dalej na szczęście było już tylko lepiej. Cudowne kotleciki jagnięce (jagnięcinę robi się na dwa sposoby: albo tragicznie, albo wybitnie, tutaj zdecydowanie skłaniam się ku drugiej opcji) z sosem z kiwi, niezbyt smacznym, bo twardym batatem i hitem mojego talerza, którym okazała się gruszka zawinięta w pieczony boczek. Na to danie wróciłabym nie raz i nie dwa. Kelner zapytany o mięsa pojawiające się na co dzień w menu poinformował, że co prawda nie mają zwykle tak szerokiego wachlarza zawierającego przykładowo daniela czy jagnięcinę, ale można zadzwonić z dwudniowym wyprzedzeniem i kucharz bez problemu przygotuje to, na co mamy ochotę. To lubię!Królem wieczoru okazał się bezapelacyjnie sernik. Rozpływający się w ustach, odpowiednio lekki, a dociążony kwaśnym sosem malinowym i gorzką czekoladą... Towarzystwo zaniemówiło przy stole, a ja, mimo że pełna, nie mogłam sobie odmówić zjedzenia go do ostatniego okruszka. Na jego czekoladowego brata nie starczyło mi już sił, jednak po spróbowaniu kawałeczka jednoznacznie mogę stwierdzić, że wersja biała jest zdecydowanie bardziej godna uwagi.
Obsługa sprawna, dobrze poinformowana, bardzo miły gest z różą wręczaną paniom na koniec. Trochę niepotrzebne jest bieganie z wielkim młynkiem i hasłem "może trochę mielonego pieprzu?". Nie lepiej postawić mniejsze pieprzniczki na stole i pozostawić inicjatywę w tym zakresie klientom?
Oddzielna pochwała należy się szefowi kuchni, który dwukrotnie wyszedł do gości pytając o opinie oraz opowiadając o swoich daniach.
Kilka dni później wróciłam na późną kolację ze swoim Partnerem. Niestety, w piątkowy wieczór okazało się, że wszystkie piwa ciekawsze niż Tyskie czy Żywiec już są niedostępne, a nie ukrywam, że głównie z tego powodu wybraliśmy lokal. Kolejny brak to zupa selerowa, stąd zdecydowaliśmy się na consome wołowe z pierożkami z soczewicy i kaczki (wyborne!) i makaron z krewetkami (niestety, bardzo przeciętny... jakoś zupełnie nie pasuje do Starej Kamienicy, gdzie coś albo zachwyca, albo nie smakuje, ale na pewno nie jest nijakie). Jeśli mam wrócić, to tylko po wcześniejszym uzgodnieniu stanu zaopatrzenia przez telefon. Ewentualnie na lunch, na który bywają serwowane chociażby ślimaki, jednak nie jest to moje "top of the top".
An error has occurred! Please try again in a few minutes