Szukając czegoś nowego, gdzie można napchać się smacznie owocami morza i rybami, znalazłam "Galeon", który ma na Gastronautach jak najgorszą opinię :). Z natury przekorna, poszłam sprawdzić miejsce osobiście. No i... nie było tak źle :).
Z zewnątrz rzeczywiście wygląda trochę dziwnie - budyneczek z przylepionym czymś, co przy mocno aktywnej wyobraźni można uznać za fragment statku, wystający ze ściany (nooo... bukszpryt jakiś?... zwisające liny?...). W środku wita na wstępie duża kukła pirata - drewniana noga, klapka na oku, papuga, luneta. Dalej wystrój leci w tym klimacie, tzn. teatralnej scenografii, która ma sugerować coś z mórz dalekich. Ściany drewniane, usiane przyrządami nawigacyjnymi, sztychami statków, rozmaitym śmieciem ze starej łajby (włącznie z bardzo porządnym toporem), naciekami osadów morskich - wszystko sztuczne, malowane drewno i gips. Mniej jednak kiczowate, niż się spodziewałam po recenzjach poprzedników.
Natychmiast podbiegła kelnerka, usadowiła mnie i podała kartę. Menu upstrzone częstochowskimi rymami... no, niech tam. Zamierzając opchać się po kokardkę, zamówiłam trzy dania. Tatar z wędzonego łososia, z kaparami, ogórkiem i czymś czarnym (siekane oliwki?), potem sałata "Galeon" z owocami morza, a potem jeszcze penne z łososiem i liśćmi szpinaku, w sosie śmietanowym.
Na poczekajkę panna postawiła mi talerzyk pasków warzywnych (biała rzodkiew, marchewka, papryka czerwona) z dipem. Po niedługim oczekiwaniu dostałam mojego tatara - bardzo dobry, do niego koszyczek pieczywa: bułka, ciemny chleb. Potem dotarła sałata. Tym trochę się rozczarowałam - ładnie podana (dwa liście udające żagle), ale owoce morza (krewetki, mule, kawałki paluszków krabowych) zamarynowane w mocno przesadnej ilości octu. Na szczęście sałata lodowa trochę równoważyła ten kwas, do tego dwie ciepłe grzanki z bułeczki, po trochu dało się zjeść. Trzecie danie, które musiałam już mocno powoli upychać w siebie, było za to bardzo przyzwoite - może trochę za mało tego szpinaku, ale łososia było sporo, a sos gęsty, smaczny.
Obsługa była bez zarzutu, panna podbiegała za każdym razem, kiedy odstawiłam kolejny talerz i zaraz potem niosła następne danie. Rachunek był umiarkowanej wysokości. Biegających dziecin nie zaobserwowałam, ale może to dlatego, że wybrałam się we wczesnej porze obiadowej - przed 17:00 i było dosyć pusto, dopiero kiedy kończyłam, zjawiło się parę osób, ale dzięki przestronności lokalu i tym wszystkim ozdobnym fidrygałom w ogóle ich nie widziałam, tylko trochę słyszałam. Muzyczka jakaś leciała, nie zwracałam na nią szczególnej uwagi, co w sumie dobrze świadczy - nie było dysonansów typu "majteczki w kropeczki", jak tu ktoś napisał ;). Ale fakt, że jakieś szanty czy np. muzyka filmowa z "Piratów z Karaibów" byłyby na miejscu. Odwiedziłam też toaletę - schodzi się po drewnianych schodach w dół, ściany nadal upstrzone rekwizytami (w tym wspomniany topór, musiałam pomacać ostrze, żeby się przekonać, że drewniane), ale na dole pełna kultura i nowoczesność - czysto, funkcjonalnie, nawet przewijak dla matki z niemowlęciem.
Ogólnie wrażenie niezłe, być może za jakiś czas spróbuję raz jeszcze - krewetki na gorąco powinny być lepsze od tych na zimno i w occie, no a powtórka tatara z łososia będzie bardzo okej :).
An error has occurred! Please try again in a few minutes