Uwielbiam to miejsce. Trafiłem tam dosyć przypadkowo parę lat temu. Od tamtego czasu wracam. Mogę mało powiedzieć, że jest to jedno z moich ulubionych miejsc.
Trochę ciężko tam trafić. O tej restauracji nie mówi się zbyt wiele. Sporo osób w ogóle o niej nie wie. Z zewnątrz wygląda trochę niepozornie. Niby coś tam jest na ścianie namalowane, ale tak do końca nie wiadomo czego się spodziewać. Za to w środku… Miło. Lokal nie jest bardzo duży. Ma tak naprawdę dwie małe salki, po lewej i prawej od wejścia. Na ścianach rzeczy kojarzące się z Węgrami (i Austro-Węgrami). Są puste beczki po winach, wiadomo, po królu win i winie króli – Tokaju. Szczególnie mi się podoba jeden obraz – portret kobiety. W lokalu czuję się dobrze.
Obsługa jest bardzo miła. Potrafi jasno, w paru słowach powiedzieć coś o serwowanych potrawach. Znają się na kuchni węgierskiej na tyle, żeby powiedzieć co z czym pasuje. Nawet moje bardzo dociekliwe pytania nie wprawiają w zakłopotanie, a muszę przyznać, że bywam denerwujący. Co fajne, jeśli zamówimy sobie jakiś dodatek, który średnio pasuje, to obsługa go odradzi i zaproponuje coś lepszego – niekoniecznie droższego.
Kuchnia w Varosce jest na bardzo wysokim poziomie. Znajdziemy tam wiele smakołyków, których nie powstydziliby się szefowie kuchni w kraju naszego bratniego narodu. Dania węgierskie są dosyć specyficzne. Dużo w nich papryki, zarówno ostrej jak i słodkiej. Myślę jednak, że każdy znajdzie coś dla siebie. Menu jest bowiem dosyć rozbudowane.
Zacznijmy od przekąsek. Jakoś tak się składa, że na początek najbardziej lubię zjeść śledzia i tę właśnie rybę polecam zamówić. Tutaj w trzech wersjach. Pod pierzynką, w oleju z majerankiem (ciekawy smak) oraz rzadziej spotykany w Polsce – na ostro, z czerwoną cebulką. Najdroższy kosztuje 12 złotych. Dwa razy droższy jest tradycyjny węgierski przysmak – salami, tutaj podawane na czarnym chlebie.
Zupy. Polecam węgierską zupę rybną – halaszle. Ciekawy smak, dobry na początek. Moja żona najczęściej wybiera grzybową. Podobna do polskiej, ma bardzo miły smak. Nie może tutaj też zabraknąć magyargulasz. Najdroższa jest zupa z dziczyzny – kosztuje 14 złotych.
Dania główne. Tutaj jest największy wybór. Na mniejszy głód polecam faszerowaną paprykę. Jest to także jedno z najtańszych dań, bo już za 20 złotych. Może sama by nie zaspokoiła głodu, ale w połączeniu ze śledziem i zupą – spokojnie. W tej części menu znajdziemy zarówno dziczyznę, jak i dania wegetariańskie. A między nimi drób, wieprzowinę, ryby i inne frykasy. Ryby kosztują mniej więcej 30 złotych. Ciekawą pozycją jest łosoś w sosie śmietanowo–porowym. Niezły także pstrąg w migdałach. Wegetarianie mogą zjeść pieczony ser camembert z żurawiną. Świetna jest jagnięcina w cieście piwnym z sosem grzybowym. Kosztuje prawie 40 złotych, ale warto zamówić. Tak samo jak wołowinę z masełkiem paprykowym. Ciekawy smak, ale zdecydowanie najdroższy – 47 złotych. Dla miłośników drobiu pierś z kurczaka w sosie kurkowym, lub indycza w pomarańczach. Tę drugą polecam szczególnie. Za 34 złote można również zjeść gęsią wątróbkę. W Varosce mamy także parę dań mniej zaawansowanych, jak na przykład placek ziemniaczany po węgiersku (no nie wiem, czy akurat na Węgrzech są popularne placki ziemniaczane), sznycel cielęcy z jajkiem sadzonym, lub kotlet schabowy. Dla dbających o linię dwie sałatki – Varoska i Szegedyńska.
Jak dla mnie jednak najlepszymi punktami całego menu, potrawami, które wybieram najczęściej, są dania podawane w gorących kociołkach, wciąż na ogniu. Z dodatkiem malutkich węgierskich kluseczek. Sami sobie nakładamy na talerz, decydując o gęstości i stosunku składników. Coś pysznego. Świetny jest gulasz wołowy – bogracz. Jakością nie odbiega od niego wersja wieprzowa – porkolt (budapesztański na czerwonym winie – pycha). Jest też wersja z jelenia oraz z baraniny. Dla jaroszy – z warzyw. Dalej mamy tokanie. Między innymi raczej niespotykany w Polsce z ozora wołowego i serc indyczych. Jeśli poprosimy, to niektóre z nich będą naprawdę ostre. Osoby nieprzyzwyczajone mogą mieć problemy.
Jeśli ktoś jeszcze zajdzie miejsce na deser, to polecam palacinki. Są to małe naleśniczki, z pokruszonymi orzechami i rozpuszczoną czekoladą. W menu znajdziemy także lody.
Wiadomo, że do dobrego jedzenia niezbędne jest dobre wino. Na Węgrzech króluje między innymi Tokaj. Pasuje on świetnie do serwowanych tutaj dań. Jeśli będziemy mieli szczęście, to zostanie od nam nalany do kieliszków z bardzo ciekawego naczynia, z wysokości. Nie wiem jak się nazywa ten sposób, ale bardzo mi się spodobał. Do wyboru również parę nalewek, piwa oraz oczywiście napoje bezalkoholowe – zarówno ciepłe jak i zimne.
W Varosce byłem naprawdę wiele razy. Nigdy się nie zawiodłem. Zawsze wychodziłem porządnie najedzony i zawsze myślałem co zamówię następnym razem. Jest to jedna z moich ulubionych restauracji, taka do której zawsze chętnie przychodzę. Wszystko mi tam odpowiada. Mogę szczerze polecić ją każdemu.
An error has occurred! Please try again in a few minutes