Zaczęło się zwyczajnie.... Skuszona ulotką znalezioną w lokalnym sklepie, zaintrygowana informacją, że menu jest skomponowane przez jednego z jurorów Top Chefa, a przy tym wiedziona instynktem, postanowiłam zaciągnąć drugą połowę do niedawno, bo w kwietniu, otwartego Wina na Widelcu, żeby sprawdzić, co też w józefowskiej trawie piszczy... i słusznie. Mogę sobie pogratulować nosa, a właścicielom udanego przedsięwzięcia.
Wystrój ciekawy, nieco surowy, klimatyczny, nieprzesadzony, dopełniony wonią drewna chyba z beczek będących elementem wiodącym tej aranżacji. Świetnie tu grają też oryginalne żyrandole z zielonych butelek na wielkich obręczach. Skoro wnętrze nie straszy, to zasiedliśmy, no i okazało się, że ciekawy wystrój to zaledwie początek...
Karta niedługa, ale jest z czego wybrać (krótkie brawka za to, że jest również dość klasyczne menu dla dzieci, które niekoniecznie są gotowe na niezwykłe połączenia). Mimo obecności w karcie szparagów, które uwielbiam, zdecydowałam się jednak na ser kozi zawinięty w cukinię z dodatkiem kiełków i marakui... strzał w dziesiątkę, aksamitna struktura sera - coś wspaniałego! Połówka przetestował klasykę gatunku, czyli carpaccio - egzamin zdany celująco. No to zostajemy na drugie! Polędwiczka wieprzowa wprost rozpływała się w ustach, podana w towarzystwie wiórków warzywnych, ni to przysmażonych, ni to podduszonych, do tego delikatnie kremowy sos i niby banalne, ale przepyszne talarki ziemniaczane... zestaw obowiązkowy po prostu. To było na talerzu połówki, ale skubnęłam co nieco. Moim wyborem było risotto z krewetkami, niezwykle kremowe, ugotowane w punkt, z delikatną, cytrynową nutą i ożywczym akompaniamentem kiełków. I tu doszliśmy do deseru... i to kusi, i to nęci... Namawiają mnie na czarny las, czyli połączenie gorącej czekolady z czosnkiem (!). Waham się chwilę, czy moje kubki smakowe zniosą ten nieznany mi mariaż... wreszcie przekonana i żądna nowego biorę ów czarny las, czyli - jak się okazało - wprost bajeczny suflet czekoladowy z dodatkiem chili, z zaskakująco współgrającą pianką czosnkową (a to połączenie nie mieściło mi się w głowie!), no a truskawki i miechunka, to już naprawdę zbytek luksusu!...
Pani z obsługi miła i fachowa, pan natomiast do tego niezwykle kontaktowy, bardzo dobrze się tam poczuliśmy.
Cieszy mnie niezmiernie takie miejsce w Józefowie, bo pizzerii, susharni czy kebabiarni ci u nas dostatek, ale restauracji z prawdziwego zdarzenia wciąż mało, a ta właśnie taka jest. Witam więc takie miejsca na linii otwockiej z otwartymi ramionami. Nie wiem, czy będzie im tu łatwo, o niebo prościej jest sprzedać kolejną capriciosę niż potrawy choć proste, to w pewien sposób - wyszukane. Wierzę jednak w powodzenie, bo w tym menu jest świeżość i spójna idea.
Zatem nie pozostało mi nic innego, jak obiecać: ja tu jeszcze wrócę. Wrócę na spaghetti z ogonem wołowym, na stek z angusa, na crème brûlée i panna cottę... a jak się pośpieszę, to może jeszcze zdążę na szparagi, bo menu jest po części sezonowe. Jednego jestem pewna - cokolwiek nie wybiorę, znajdę na talerzu niebanalną i harmonijną kompozycję. Tak trzymać!
An error has occurred! Please try again in a few minutes