Nic nie poradzę – jestem entuzjastą kuchni francuskiej. W Polsce woli się smaki wyraziste, jeśli nawet danie skomponowane jest z kilku równorzędnych składników, każdy z nich musi się przebić do świadomości jedzącego. A do mnie przemawia francuska koncepcja harmonizacji bodźców smakowych sprawiająca, że dominującym uczuciem jest delikatność i… błogość. Oczywiście, bywają w tej dziedzinie mistrzowie, są też kucharze tylko dobrzy i taki chyba gotuje w Saint Jacques, co i tak mnie w pełni satysfakcjonuje.
Karta w Saint Jacques, niewielkim lokalu, mogącym pomieścić naraz nie więcej niż trzydziestu gości, jest krótka, co trzeba przywitać z uznaniem. Prawdopodobieństwo, że potrawy będą świeże, jest w takim przypadku, jak powszechnie wiadomo, stosunkowo duże. W niedzielę nie było muli i słusznie, w zasadzie po piątku nawet nie mam zwyczaju pytać o owoce morza. Postanowiłem spróbować kremu z selera i przepiórki w sosie cytrynowym. Zupa bardzo przyzwoita, lekko kwaskowa, o gładkiej konsystencji, odpowiednio delikatna, z nienarzucającymi się przyprawami, za to przepiórka pyszna. Nawet nie samo mięso, ale całość kompozycji, w której były skarmelizowana cebula (bardzo w moim guście), mus z selera, pieczony fenkuł i jeszcze trochę innych, w mniejszych ilościach dodanych składników. Żaden z tych ingredientów nie dominuje i co ważne w tej kuchni, porcje nie są duże, przez to łatwiej uzyskać wspomnianą już wyżej harmonię smaków.
Na koniec zamówiłem, jakżeby inaczej, créme brulée, bo cóż lepiej może sprawdzić kompetencje kucharza w przygotowywaniu klasycznych francuskich przysmaków, jak ten deser, którego tradycyjny przepis liczy sobie grubo ponad trzysta lat. No i nie zawiodłem się, créme wykonany bezbłędnie, podany jak należy, schłodzony, a nie tuż po zapieczeniu skarmelizowanego wierzchu.
Moje współbiesiadniczki również były niezmiernie zadowolone z obiadu. I confit z kaczki, które kiedyś skrytykował Maciej Nowak, i naleśniki z mąki gryczanej (niech będzie, że z dodatkiem pszennej, nie sprawdzałem tego), i tarta cytrynowa – wszystko powyżej przeciętnej, z pomysłem i w tej samej, francuskiej konwencji.
Zapomniałbym o cydrze, który piliśmy zamiast wina. Po wypróbowaniu w ostatnim czasie z patriotycznej inspiracji polskich wersji tego trunku przekonałem się ponownie, że nie musi być on wcale alkoholem pośledniego gatunku.
No cóż, ceny w Saint Jacques nie są, moim zdaniem, niskie - zupy w granicach 20 zł, drugie dania 40-60 zł - ale w sumie chyba warte tej przyjemności.
An error has occurred! Please try again in a few minutes