Od dawna chciałam spróbować słynnych muszli Św. Jakuba, więc w końcu wybrałam się do restauracji Saint Jacques. Od początku wiedzieliśmy co będzie jedną z naszych przystawek - przegrzebki, ale inne potrawy zajęły nam trochę dłużej, bo wszystko z karty brzmiało pysznie i ciekawie. Padło na ślimaki oraz na główne danie mule i przepiórka. Jako czekadełko dostaliśmy krem z pomidora w małych słoiczkach co było bardzo miłym gestem i smacznym początkiem kolacji.
Dzięki Bogu, że ślimaki były już wyjęte ze skorupek i zapieczone pod cudownym czosnkowym masełkiem z bułką tartą, bo były przepyszne. Jeśli lubicie krewetki to ślimaki powinny Wam posmakować 😉🐌 Podobnie jest też z przegrzebkami. Konsystencja pomiędzy krewetką a kurczakiem 😊 Podane na kremowym pure z kalafiora z dodatkiem jabłka. Bardzo mi smakowało.
Co do dań głównych to mam mieszane uczucia.
Mule były świetne! Dostaliśmy oczywiście miseczkę z wodą do mycia paluszków, pieczywo do maczania w sosie i obfity talerz muli. Zjedliśmy na pół z moim partnerem i oboje byliśmy zachwyceni.
Co do przepiórki to mnie całe danie nie podpasowało: sos cytrynowy za kwaśny, fenkuł gillowany nie smakował (ale ja nie lubię anyżu, który jest wyczuwalny w fenkule), karmelizowana cebula to nic nowego dla mnie 😉, kolejny raz pure…a sama przepiórka ciężko odchodziła od kości i nie było za dużo mięsa.
Cała wizyta bardzo przyjemna, sympatyczny kelner znający się na menu, starający się spełnić nasze potrzeby jak najlepiej. Wnętrze jest przytulne i romantyczne 😊
Żałuję tylko, że tak mnie to wszystko zapełniło, że nie miałam już miejsca na crepes suzette, ale postanowiliśmy, że jeszcze tam wrócimy właśnie na te naleśniki 😊
Ceny nie są niskie ☹ ale myślę, że warto. Jak dla mnie jest to restauracja na jakieś szczególne okazje, więc polecam jeśli macie np. jakąś okazję do uczczenia ✌️😊
Uwielbiam restauracje francuskie, również bistra. Mam do nich sentyment z powodu filmów z Louis de Funes – Słynna Restauracja czy Skrzydełko i Nóżka. Niestety w Warszawie, to co się nazywa restauracja francuska, najczęściej nią nie jest. Owszem dania są może nawet i smaczne, ale otoczka to raczej mieszanina klimatów polskiego, francuskiego i najczęściej włoskiego. I ta atmosfera „bon ton” dla celebrytów, jakby to było głównym wyróżnikiem takiego miejsca. Kiedyś był lokal na Koszykowej, Prowansja, który zasługiwał na miano restauracji francuskiej. Napisałem o nim recenzję dawno temu. Niestety, już nie istnieje. Tym bardziej z zaciekawieniem, przeczytałem w wyszukiwarce opis lokalu Saint Jacques. Miejsce nie powalało – jest to klitka w pawilonie gastronomicznym na Świętokrzyskiej, pomiędzy innymi lokalami (Hektor i Ti Amo), ale menu brzmiało zachęcająco. Więc, razem z żoną w kolejną naszą rocznicę się tam wybraliśmy i byliśmy tam już kilka razy. I to był strzał w dziesiątkę. Wnętrze: lokal nieduży, zaledwie parę stolików. W lecie ogródek na zewnątrz i szeroko otwierane francuskie okna. Stoliki po lewej stronie są przy kanapie. Wypisz wymaluj, klimat jak w Paryżu i gdyby nie widoczny PKiN to myślałbym, że jestem we Francji. Na początek były oczywiście ślimaki po burgundzku (24zł). Podane na specjalnym talerzyku (nie w skorupkach), całkiem smacznie co w głównej mierze było zasługą dobrze smakowo wyważonego sosu: masło, oliwa, czosnek i zioła. Sporym zaskoczeniem były małże Saint Jacques, delikatnie smażone z puree z kalafiora (32zł). Wszystko się smakowo komponowało, zjadłem z przyjemnością. Następnie było danie po którym oceniam klasę lokalu: stek polędwicy wołowej (65zł), Tu niestety, porażka. Akurat steka nie było, ale pomocna kelnerka zaproponowała, że w takich sytuacjach posiłkują się mięsem „pożyczonym” od sąsiadów. Zgodziłem się i to był mój błąd. „Stek”, grubości ok. 3-4 cm, był złączony z dwóch kawałków cieńszych. Oczywiście o wysmażeniu „medium” nie było mowy choć tak sobie zażyczyłem. Dostałem dwa nałożone na siebie dobrze wysmażone kotlety. Reszta dania na talerzu czyli sos na bazie foie gras i dauphinki były OK. To nauczka na przyszłość: nie zamawiać czegoś czego nie ma. Tu pozazdrościłem żonie, która zamówiła gicz jagnięcą (52zł). Jak byliśmy innym razem i stek już był, to był całkiem dobry – 4 cm średnio wysmażone. Stek z tuńczyka (48zł) był za to całkiem w porządku. Na deser nigdy nie odmawiam sobie crepes suzette (26zł) . Lokal nie ma możliwości aby zrobić je klasycznie tj. przy stoliku. Gotowe danie, płonące, a jakże, przychodzi prosto z kuchni, która jest zresztą na wyciągniecie ręki. Smakuje dobrze pomimo, że brakuje tego „wow” czyli przyrządzania na oczach. Jeśli chodzi o alkohole to akurat piwa Żywiec nie było, więc kelnerka „pożyczała” Tyskie od sąsiedztwa. Dość skromny wybór win jak na lokal francuski ale można cos wybrać. Raz to był Chablis (150zł) a innym razem czerwony Burgund (126zł). Reasumując: jak ktoś chce się poczuć jak w Paryżu, lokal jak najbardziej polecam – fajny klimat. Jedzenie OK, ale nie należy zamawiać czegoś czego nie ma „na stanie”. Obsługa (jednoosobowa) bardzo przyjemna i pomocna. Fakt, że posiłkuje się sąsiednimi lokalami, należy uznać za plus bo chce gości zadowolić. Niestety, nie jest to do końca dobry pomysł – w moim przypadku stek za pierwszym razem był niewypałem. Ceny: jest dość drogo jeśli zamówi się butelkę wina. A tak, za pełną 2-3 częściową biesiadę trzeba liczyć 70-100 zł od osoby.
Restauracja jest mała i przytulna wiec idealnie nadaje się na randkę. Można się tam wybrać również na babskie ploty czy spotkanie z przyjaciółmi.
Jedzenie jest pyszne. Oprócz klasycznego founde, które było idealnie kremowe i świetnie komponowało się z warzywami i grzankami, próbowałyśmy naleśników, kremu z selera z pistou i deserów (tarty cytrynowej i parfait). Niestety nie miałyśmy okazji spróbować ich ślimaków, ale nadrobimy to wkrótce ;)
An error has occurred! Please try again in a few minutes