Bardzo fajne miejsce na wyjście ze znajomym, smacznie, karta krótka, ale każdy znajdzie coś dla siebie, obsługa super!
Wystrój jest mega! Jest bardzo klimatycznie i miło. Jedzenie też jest bardzo dobre. Wpadam tam często ze znajomymi i oni też bardzo lubią to miejsce
Moje kulinarne odkrycie. Bibenda prezentuje się na warszawskiej scenie kulinarnej już od kilku lat, a mi udało się tu dotrzeć dopiero teraz. Koncepcja małych dań stworzonych do dzielenia. Frytki z polenty z pikantnym sosem, plastry buraka i pomarańczy z labneh, dynia i seler w obłędnym (100/10) maśle szałwiowym. Wszystko lekkie i świeże. Idealnie trafione w mój gust. Miejsce na niezobowiązujące spotkanie. Wnętrze gwarne i wypełnione po brzegi. Wieczorami w weekendy zdarza się, że trzeba poczekać na stolik
Tak się złożyło, że do Bibendy udaliśmy się w trakcie marszu z okazji Dnia Niepodległości. Lokal był dosyć pusty, ale po niedługim czasie wszystkie stoliki były już zajęte.
Ciężko określić mi wystrój wnętrza. Ma w sobie trochę z PRLu a trochę z włoskiej trattorii. Dla mnie wygląda dość przypadkowo. Menu jest krótkie i ceny dosyć przystępne poza paroma daniami z wyższej półki. Po złożeniu zamówienia przyszło nam dosyć długo poczekać. Przygotowanie potraw zajęło około 40 minut. Mogło to być spowodowane późniejszym zamówieniem jednego z biesiadników, który do nas dołączył. Warto było poczekać.
Jedzenie nie zwala z nóg swoim wyglądem w przeciwieństwie do wielu modnych lokali. Natomiast jest pysznie. Kurczak upieczony wprost idealnie z chrupiącą skórką i soczystym mięsem. Był prawdopodobnie najlepszym kurczakiem, jakiego zdarzyło mi się jeść. Pieczone ziemniaki zachwycały prostotą i dzieciaki pałaszowały je z dużym apetytem. Kiełbaska to jest do świetne danie dla ludzi na dietach LCHF. Smakowała przepysznie. Pierogi z dynią także były smaczne, ale porcja ciut mała. Niestety crudo z dorsza i jagnięcina nieco rozczarowały, ale nadal były niezłe.
Warto dodać, że potrawy mają nietypowe połączenia smaków. Są przez to bardzo ciekawe i się wyróżniają. Jestem bardzo zadowolony z tej wizyty.
Mam zaległości z uzupełniania recenzji z ostatnich .... wielu, wielu tygodni. Powiem Wam jednak, że dobrze jest tak jeśc bez stresu, że światło nie takie, kompozycja nie ładna (to do zdjęc). Potem tylko sobie notatki robię ale już bez stresu, że trzeba to wrzucic na stronę... Ale jednak potrzeba podzielenia się opinią była zbyt wielka. To się dzielę.
Bibenda na wyżer-rynku warszawskim już się rozsiadła. Bezceremonialnie bym rzekła zagarnęła rząd dusz. A raczej żołądków znacznej populacji wyjadaczy tego miasta. Jest tak pozytywnie niewyszukana, że mieszkając po sąsiedzku przychodziłabym tu w piżamie...oczywiście od Victoria Secret:). Śniadanie w piżamie, brzmi i dobrze i smacznie w Bibendzie bez dwóch zdań.
A mają do tego ten miły zwyczaj częstego zmieniania karty, który można polubic. Zwłaszcza, że aktualnie norweski dorsz - skreiem zwany -znów jest w Stolicy. Przygotowany wzorowo z uwzględnieniem uwypuklenia wszelkich walorów smakowych owej ryby.
Bibenda kusiła mnie już od dłuższego czasu... i w końcu się udało - zawitałam w jej progi!
Generalnie zostawiła pozytywne wrażenie. Bibendowa karta menu jest zwięzła, ale nie przeszkadza to dość mocnemu zróżnicowaniu dań pochodzących z różnych stron świata. W karcie potrawy podzielono nie według przystawek - dań głównych, lecz na zimne i ciepłe. Pomysł ciekawy, po cenach można się zorientować co jest przystawką/dodatkiem, co głównym daniem.
Na naszym stole pojawiły się dania lunchowe (zupa dyniowa - rodzaj bulionu z wszystkim, co dobre i zielone oraz udko marynowane w miodzie na cieciorce) i gnudi z domowej ricotty. Długo łamałam się również nad opcją lunchową vege (tego dnia był to batat zapieczony z serem korycińskim na sosie pomidorowym), ale moim wyborem było gnudi właśnie. Nie zawiodłam się. Może na pierwszy rzut oka porcja nie wydawała się ogromna, ale powiedziałabym, że była wielkościowo w punkt. Gnudi były wypełnione dosłownie po brzegi ricottą rozpływającą się w ustach. Jedyne co bym dodała do tego dania to jakiekolwiek warzywo lub nawet pokusiłabym się o zamianę palonego masła na sos warzywny. Dania lunchowe podobno były poprawnie smaczne. Prezentowały się dobrze, dość tradycyjnie.
Lokal nie jezt ogromny. Spodobało mi się drewno na podłodze i okno wychodzące na podwórze. Obsługa była uprzejma, nienarzucająca się, lecz gotowa doradzić i udzielić potrzebnych informacji.
Co prawda z łaciny na studiach miałem tróję – choć w pierwszym terminie, co w pewnych gronach zapewnia szacunek – to pamiętam, że bibe to “pić”, a bibenda oznacza “pijany”. Zacna etymologia! Choć spodziewałbym się raczej coctail baru… Nie będę tu udawał niewiniątka, nie przeżyję z wami zaskoczenia udaną kartą – Bibendę znam od lat czterech i to właśnie z okazji tej rocznicy mogłem spotkać się z Konstancją (Pańska Skórka), Karoliną (Na Ostrzu Języka) i Natalią (Pogromca Kuchni) na kolacji rocznicowej.
Miałam okazję ostatnio spróbować nowej odsłony karty. Skosztowałam: kuskusa perłowego, marynowanego i smażonego dorsza skrei, pieczonego batata z serem labneh, pieczonych ziemniaczków z kurkumą oraz pieczonych warzyw korzeniowych. W większości przypadków dania były smaczne. Najbardziej smakowały mi sałatka z kaszą na zimno, towarzyszył jej pyszny, wyrazisty jogurt kolendrowy oraz zawierała chrupiące dodatki; oraz pieczony batat. Warzywa korzeniowe były smaczne, ale bardzo nierównomiernie posolone. Niektóre kawałki były wręcz nie do przełknięcia. Marynowany dorsz miał bardzo niewyraźny smak. Z chęcią wrócę, gdyż jest to niezwykle przyjemna restauracja z dużym potencjałem, jeśli chodzi o serwowane tam dania. Można trafić na prawdziwe perełki. Widziałam też, że w niedzielę serwują niezwykle apetycznie brzmiące brunche.
Żarcie jest absolutnie mocnym punktem tego miejsca. To jest prawdziwy smak i prawdziwe składniki. Nie ma tych papierowych, uniwersalnych ciapek, gdzie wszędzie dania smakują jak talerze z krowarzywa. To jest naprawde jedzeniowe coś i warto tam wracać na danie z karty i danie lunchowe.
Ponadto miło wybrać się tam nawet na piwo. Mało jest takich miejsc, gdzie nie dostaniesz rykoszetem, odpryskiem butelki i nie przykleisz się rękawem do klejącego blatu. W bibendzie tego nie uświadczysz, jedynie posmakuje Ci trunek.
Jest jedna rzecz, która natomiast mi tam doskwiera i jest to obsługa (nie wszyscy). Wiem, że w modelu knajp, które otwarte są do ostatniego gościa nowoprzybywający, zbłąkani i chcący pić, jeść, usiąść mogą nie przysporzyć radości myślącej o zawijaniu się do domu obsłudze, ale doprawdy nieraz ciężko wyobrazić sobie chłodniejsze powitanie i sposób komunikowania.
No daję 5! Za co? Przede wszystkim jedzenie! Już dawno nie jadłem czegoś takiego. Dania były z oferty lunchowej więc w karcie ich nie znajdziemy ale zarówno mięsne jak i wegetariańskie było czymś nieziemskim. :) Na pewno wrócę spróbować dań z karty! Wystrój - bardziej kawiarniany. Mimo tego bardzo czysto i przytulnie. Obsługa wyluzowana ale przy tym profesjonalna. Polecam.
An error has occurred! Please try again in a few minutes