Jest pysznie po drugiej stronie Wisły. Prom zbliża się do archipelagu, większość pasażerów stoi na pokładzie chłonąc nieziemski wprost błękit, do którego dołącza po chwili intensywna biel. Cyklady są niesamowite, nie dziwię się "bandzie turystów" (takich samych zresztą jak my), którzy pchają się do wyjścia. Każdy chce jak najszybciej dotknąć uroków Santorini. Słońce razi mimo okularów, a ja już myślę o tym co zjem... Taka genetyczna skaza...
Kiedy podjeżdżamy taksówką pod Tavernę Patris mam deja vu. Biel i błękit rozpalone słońcem (upalne mamy lato tego roku w Warszawie). Z głośników sączy się delikatnie grecka muzyka, ale nie cepeliada, tylko muzyczna inspiracja. Wnętrze przypomina mi knajpkę, w której na Cykladach jadłam genialną grillowaną ośmiornicę i doskonałą rybę o biało-różowym mięsie, której nazwę nieszczęśnie zapomniałam. Miły kelner, niestety mocno kontynentalny, próbuje zasugerować mi krewetki - rozumiem, to takie kobiece - ja jednak decyduję się na coś zupełnie innego, a wcześniej przystawki. Do picia Mythos (greckie lightowe piwo), bo niestety propozycji wina na kieliszki w Tawernie nie uświadczę, choć mają doskonałe Kretikos Boutari. Sale - wszystkie trzy - są rzeczywiście "klimatyczne". Siedzimy w tej przeznaczonej na romantyczne kolacje i jest uroczo. Moje zakusy na stolik w "kominkowej", która poza kominkiem (mało istotnym w lecie) ma świetny widok na przybrzeżną Wisłę dzięki ciągnącemu się przez całą długość sali rzędowi okien.
Czekając na zamówienie oddajemy się dyskusji o kuchni greckiej. Łączy ona doskonale to, co najlepsze z kuchni śródziemnomorskiej i bałkańskiej, pozostawiając niezapomniany aromat i smak dzięki zastosowaniu kopru włoskiego, czosnku, kolokazji, kolendry, kuminu, mięty i szafranu. Na stół wjeżdżają mezedes: garides saganaki, czyli krewetki z ouzo, czosnkiem, papryką i pomidorami, kalamarakia tiganita znane jako smażone kalmary, tzatziki i spanakopitakia, czyli pierożki z ciasta phyllo ze szpinakiem i serem feta. Mój Ukochany zamawia kieliszek retsiny, za którą ja osobiście nie przepadam i to chyba przez ten dodatek żywicy sosnowej charakterystycznej dla tego greckiego wina. Wszystkie przystawki są świetne, jednak smażone kalmary onieśmielają. Delikatne, chrupkie, malutkie pierścienie przywodzą na myśl te, które jadłam na Santorini. Nie tylko przywodzą, ale wprost przenoszą na wyspę. Świetne krewetki nie mają szans z kalmarami, a są naprawdę doskonałe, podobnie jak dobrze doprawione pierożki z phyllo. "Sztukę greckiego przyrządzania ryb" chcę poznać dzięki okoniowi morskiemu z grilla z sałatą z koprem włoskim, suszonymi pomidorami i oliwkami. Prostota, a raczej finezja tkwiąca w prostocie.
Mój Ukochany połakomił się na jagnięcinę, bardzo charakterystyczną dla tego kraju. Perfekcja klasycznych grillowanych kotlecików jagnięcych wprawiła go w doskonały nastrój na resztę tygodnia. Mieliśmy jeszcze "smaka" na oktapodi scharas, czyli ośmioramienne morskie stworzenie z grilla, ale porcje w Patris są na tyle duże, że nic innego nie byliśmy w stanie w siebie "wcisnąć". Ale ośmiornicy jeszcze powiemy "kalispera", a wam "kali oreksi", czyli, jak sami dobrze zrozumieliście, "smacznego".
An error has occurred! Please try again in a few minutes