Mam ostatnio szczęście do lokali gastronomicznych, które stawiają na oryginalnie pojmowaną samoobsługę. Semolino w pewnym sensie też się do tej grupy zalicza, ale o tym zaraz...
Wraz z Cvaną mieliśmy okazję odwiedzić tę restaurację dzięki uprzejmości Zomato. I ze stratą dla branego również pod uwagę na ten dzień pobliskiego Locale, które jednak mam nadzieję odwiedzić niebawem, jeśli po akcji "RoślinnieJemy" w menu utrzymają się pozycje wegańskie. Wracając jednak do głównej "bohaterki" wieczoru - lokal mieści się w pozornie dość peryferyjnej okolicy. Szukając go przemierzyliśmy całą długość pokaźnej zajezdni autobusowej. Dla mnie te rejony to też wspomnienie nieudanej nauki pływania we wczesnej podstawówce oraz prawdopodobnie jakieś reminiscencje z okresu niemowlęcego, bo kiedy byłem bardzo mały, moi rodzice przez moment mieszkali nieopodal. Teraz jednak do banku wspomnień dołączyły kolejne - gastronomiczne.
Semolino mieści się na parterze wielkiego bloku, ponoć oferującego mieszkańcom udawane lofty. I sam wystrój lokalu również jest nieco loftowy - surowe i przestronne wnętrze ociepla jednak zieleń (fenomenalny stół z "wyrastającymi" z niego drzewami) oraz elegancka ściana butelek z winem i oliwą. Pośrodku otwartej kuchni pyszni się okrągły piec do pizzy, który aż by się prosił o obudowanie dyskotekową kulą, jak w wiedeńskim Disco Volante. Mocno wyeksponowane są też niestety wielkie kawały mięsa na ścianie za kuchnią - prawdopodobnie źródło świeżej szynki. Z głośników sączył się fajny jazz, nie jakieś typowo restauracyjne smoothowe plumkanie, a dźwięki spokojne, ale ambitniejsze - nie dam sobie ręki uciąć, ale mógł to być Jan Garbarek. Co ciekawe, w poniedziałkowy wieczór było naprawdę sporo gości. Może to zasługa wielkiego bloku, może bliskości "Mordoru", a może po prostu kuchni. W każdym razie warto rezerwować stolik.
Już przy rezerwacji telefonicznej uprzedziłem o diecie wegańskiej, otrzymałem zapewnienie, że nie będzie problemu. Pierwsza kelnerka, która nas obsługiwała nie potrafiła wprawdzie odpowiedzieć na pytania o składniki, ale szybko poprosiła o pomoc bardziej zorientowaną koleżankę i było już ok. Wracając do zapowiedzianej samoobsługi: oprócz (średniej długości) menu, goście moga samodzielnie skomponować pizzę albo pastę, są wręcz do tego zachęcani, bo dwie pierwsze kartki menu to swoisty "formularz", w którym należy zakreślić rodzaje ciasta lub makaronu i dodatki. Zdecydowałem się na penne (kelnerka fachowo poinformowała, choć po szybkiej konsultacji w kuchni, które z dostępnych makaronów nie zawierają jajek) z sosem pomidorowym, doprawione pikantnie, z bakłażanem, pieczonymi czarnymi oliwkami, suszonymi pomidorami i rukolą. A na przystawkę na dobrą i wyrazistą pomidorowo-paprykową zupę-krem, pozbawioną standardowego sera. Do tego imbirowa lemoniada (nie za słodka, to plus!) i tapir kontent. Wracając na chwilę do makaronu, który w pełni na to zasługuje, porcja była duża, danie odpowiednio doprawione, a pieczone w całości (z pestką) czarne oliwki były wręcz doskonałe. Choć nazwanie ich oliwkami to niedoszacowanie - było ich raptem kilka, ale każda wielkości dorodnej śliwki.
Nie da się ukryć, że zestawem zupa+pasta najadłem się całkiem uczciwie, na smak też nie mogę narzekać. Jeśli miałbym szukać poważniejszych wad Semolino, byłaby to (dla mnie) lokalizacja, a także jednak nieco zbyt akustyczne wnętrze. Lubię gwarne puby i piwiarnie, ale w restauracji wolę jednak możliwość spokojnej rozmowy, bez konieczności pochylania się przez stół lub podnoszenia głosu. W Semolino jednak rozmowy gości połączone z odgłosami otwartej kuchni łączyły się w zbyt wysoki dla mnie poziom decybeli. Jeśli jednak lubicie jeść w gwarze, przez który nieśmiało przebija się muzyka, nie powinno Wam to przeszkadzać. Generalnie polecam!
An error has occurred! Please try again in a few minutes