Jeszcze nie zdarzyło mi się by zaledwie cztery dni po otwarciu restauracji konieczne było rezerwowanie stolika. Aż do ostatniego wtorku, kiedy zachęcony entuzjastyczną recenzją na froblog.pl popędziłem wchłonąć opisywane tam delicje. Maleńkie wnętrze zapełnione było do ostatniego miejsca. Na szczęście udało się jakoś wcisnąć i… I słowo ciałem się stało! Pieczywo z masłem było tak niezwykłe jak to opisywała autorka bloga, pierożki z boeuf bourguignon zgodnie z treścią recenzji zbudowały na moim podniebieniu trwały most rozkosznego porozumienia między kuchnią Dalekiego Wschodu a kuchnią Świata Zachodu, a boczek …
Ale po kolei.
Jeśli jeszcze tego nie wiecie MOD & MOD Donuts to nowa restauracja Trisno Hamid, wcześniej tworzącego i „ustawiającego” kuchnie w MY’oTai i chefującego w krakowskim Yellow Dog-u. Jedno miejsce, dwie nazwy i dwa zmieniające się w czasie oblicza. Czas jest w tym miejscu niezwykle ważny, bo do 18:00 (od wczoraj zdaje się, że już tylko do 17:00) miejsce oferuje ponoć nadzwyczajne donaty aby po tej godzinie zamienić się w najwyższych lotów bistro.
Pierwsze podejście, samotne a w dodatku z bagażem nie najlepszego lunchu w brzuchu poświęciłem szybkiemu testowi wspomnianych wyżej trzech dań.
Chleb i masło są tu rzeczywiście niezwykłym zjawiskiem. Trzy rodzaje bułek z trzema rodzajami masła z wieloma akcentami francuskimi, japońskimi czy też szerzej wschodnio azjatyckimi. Tak więc jemy pain the campaigne czyli francuski chleb wiejski na zakwasie (ale tu z pieprzem syczuańskim), bułkę mleczną hokkaido czyli delikatne jak chałka, japońskie białe pieczywo, pieczone metodą tang zhong, wreszcie gougeres – bułeczkę z „ptysiowego” ciasta z dodatkiem sera – popularną francuską przegryzkę do wina. Do tego trzy nadzwyczajne masła o smakach miso, śledzia i alg. Proste i wyrafinowane zarazem. Bez wątpienia warte 10 złotych, które trzeba zapłacić za tę pierwszą na liście przystawek pozycję.
Pisząc o kolejnych trudno zrezygnować z euforycznego tonu. „Pierożki – wołowina bourguignon, żel wasabi, pecorino, wodorosty” , to idealne połączenie smaku klasycznej, francuskiej wołowiny duszonej w czerwonym winie (schowanej w delikatnym, ale jędrnym cieście pierożka) ze smakiem świeżego pecorino i żelu z wasabi. Wodorostowe patyczki dodają element chrupki do miękkiej struktury pozostałych elementów tego dania.
Podobną rolę pełnią chrupkie nitki, serowego ciasta kanafeh w „Fois Gras – agrest, ciasto kanafeh, sos porto” W tym wypadku spotkanie klasycznej pozycji kuchni francuskiej (fois gras) ze wschodem nastąpiło nieco bliżej bo na gruncie arabskim, skąd korzenie przytoczonego wyżej, serowego ciasta tu w wersji „szorstkiej” czyli khishnah . Jedyna, nieco mnie entuzjastyczna uwaga: sos porto był idealnie słodki, ale trafiło mi się go nieco za mało.
Kaczkę po pekińsku zna chyba każdy i prawie każdy lubi. W MOD można spróbować wariacji na jej temat w postaci przystawki „Naleśniczki – konfit z kaczki, świeże warzywa, sos hoisin” , w której zamiast rozebranej pieczonej na sposób pekiński kaczki podaje się ją w wersji konfit pardon! confit czyli czyli w formie mięsa ugotowanego lub długo pieczonego we własnym tłuszczu. Nie spytałem jak jest w tym przypadku, dopytam następnym razem. Jedno wiem już teraz – było pyszne.
Podczas dwóch wizyt w MOD udało mi się spróbować tylko jednego dania głównego spośród trzech zwanych tu „talerzami”
„Boczek – chrust persillade, kawa, puree, duszone pory i sos z białego wina” to porządny sześcian pieczonego boczku, glazurowanego w kawie z zielonym „daszkiem” z persillade czyli mieszanki pietruszki, odrobinki czosnku i szalotki. Obok spoczywa zupełnie zwykłe ziemniaczane pure, zwieńczone krążkami duszonego pora. Dopełnieniem jest delikatny sos z białego wina. Wszystko to razem tworzy fantastyczną kompozycję smakową, naprawdę godną polecenia.
Z „misek” wybrałem za drugim razem „Paitan ramen – makaron ramen, wieprzowina charsiew, marynowane jajko, słodki bambus, dymka, wywar z kurczaka i bonito”.
To nie było pierwsze spotkanie z ramenem w wykonaniu Trisno, więc nie byłem zaskoczony ani esencjonalnym bulionem ani marynowanym jajkiem ani kawałkami boczku charsiew, który w klasycznej kantońskiej wersji przed pieczeniem jest marynowany w mieszańce miodu, sosu sojowego, sosu hoisin, przyprawy pięciu smaków i wina ryżowego. Sądząc po kolorze, do pieczenia tego użyto innej marynaty, co nie zmienia faktu, że choćby z nazwy i mięsa przepis na ten konkretny ramen miał bez wątpienia korzenie w Chinach.
I wreszcie desery! Generalnie nie jestem ich entuzjastą więc mnie nie zachwyciły w odróżnieniu od reszty karty. Ale zdecydowanie, zamówione przeze mnie cztery „maleństwa” czyli „Petit fours – paris-brest z kremem kokosowym, trufla z czekoladą i chilli, beza dacqouise z słodkim żółtkiem, makaronik z budyniem miso i sezonowymi owocami” były lepsze niż zwykła „Brzoskwinia – gotowana, rózowa granita i kandyzowana mięta”, z której ze wstydem przyznaje najbardziej smakowała mi ta ostatnia …No cóż, obsługa lojalnie ostrzegała nas, że tak będzie.
Co do obsługi, serwisu i generalnie stafu to zdecydowanie zabrakło jeszcze czasu na trening i „dotarcie się” grupy. Czasem gubi się kuchnia, czasem kelnerzy, a efektem bywa dość długie oczekiwanie. Ale ze względu na jedzenie odpuszczam nie tylko to ale i hałas i temperaturę w lokalu. Wszak to bistro! Nie za szybkie ale bistro!
W dodatku jak twierdzi Małgosia M. bistro, którego otwarcie będzie wydarzeniem sezonu w Warszawie.
An error has occurred! Please try again in a few minutes