Zawsze bawi mnie nieco, gdy w Polsce odwołujemy się do placu Pigalle, niespecjalnie ładnego miejsca w Paryżu, gdzie prędzej trafimy na sex-shop niż porządne jedzenie. Na szczęście Bistro Pigalle zajmuje się tym drugim.
Knajpka, w przeciwieństwie do wielu innych w okolicy Hożej i Poznańskiej, nie wydaje się oblężona. Prócz mojego w lokalu zajęty był tylko jeden stolik, a pani kelnerka zdawała się nieco zaskoczona moją wizytą. Nie marudzę jednak, zostałem dzięki temu obsłużony ekspresowo.
Wystrój Pigalle to mieszanka w której trudno znaleźć motyw przewodni. Fuzja nowego designu, do znudzenia odsłanianej cegły, luźnych nawiązań do Francji zmieszanej ze zdjęciami z międzywojennych polski bali, wszystko w stonowanych beżach. Spodobały mi się żyrandole w kształcie żarówki, w tle leciały mile dla ucha, jazzowe kawałki. Poza tym jednak jakoś nic nie zapada w pamięć, ani pozytywnie, ani negatywnie. Sala w górnej części lokalu gdzie usiadłem wydaje się niedoświetlona - pewnie miał być intymny klimat, wygląda o jednak, jakby ktoś użył o połowę watów za mało. Dolna część, z dużymi oknami wychodzącymi na ulicę i widokiem na gotujących kucharzy wypada pod tym względem lepiej.
Z menu podobnie jak z wystrojem - nie widać jednego kierunku, w którym by zmierzało. Wydawało mi się, że bistro specjalizuje się w owocach morza, bo głównie je i ryby widziałem zawsze na mijanej kilkakrotnie tablicy z polecanymi daniami. Mięsożercy znajdą jednak coś dla siebie, są desery, są sałatki. Idea bistro przejawia się w zmienności - menu jest niedługie i często modyfikowane (sądząc po jego papierowej formie). Dla mnie to jednak znak, że gotują tylko z rzeczy dobrej jakości, które uda im się akurat dostać. Przechodąc więc do clue, czyli jedzenia...
Na pierwszy ogień - dwukolorowy krem z cukinii. Przed nim dostałem jednak francuskim zwyczajem chleb, zaś niefrancuskim - oliwę do niego. Małe bułeczki i pieczywo były jeszcze ciepłe gdy dostałem je w koszyku, więc pewnie je jakoś wcześniej odświeżyli, ale co tam - były obiektywnie dobre. Zachwyciła mnie za to aromatyzowana, lekko czosnkowa oliwa, naprawdę dobry patent na wstęp. Gdyby jeszcze, jak we Francji, dali mi do tego karafkę wody, wszystko byłoby na swoim miejscu.
Krem cukiniowy był do bólu poprawny - aksamitny, o delikatnym, zbalansowanym smaku, cóż, dokładnie tak dobry, jak byśmy się tego spodziewali w lokalu o aspiracjach Pigalle. Nie zaskoczył jednak żadną interesującą nutą, bo jak tu delikatną cukinię łamać delikatnymi migdałami. Jednak patent z dwoma kolorami, mimo, że czysto estetyczny, bardzo mi się spodobał. Chociaż zupa nieco ginie w dużym talerzu, to porcja była w sam raz.
Drugie na stół wjechały mule. I były wyśmienite! Pięknie pachnące, prosto z białego wina i masła, o pysznym mięsie. Niekiedy ich smak ginął tylko w dużej ilości dodanego czosnku, ale to nie zepsuło bardzo dobrych doznań. Wywar również pasował idealnie. Zupełnie więc nie wiem czemu, gdy najedzony i zadowolony płaciłem za kolację, pani kelnerka przepraszającym tonem tłumaczyła, że ten gatunek muli jest może mały, ale używają go, bo ma naprawdę dobrą konsystencję. Dla mnie większą niedogodnością był brak osobnej miseczki do opłukania palców, bo przy tak przyrządzonych mulach nie da się nie utłuścić.
Pigalle więc nie rozczarowało i stanęło kulinarnie na wysokości swojej poprzeczki cenowej. Jeśli więc chcemy wybrać się na kolację na poziomie i wyjść zadowoleni będzie właściwym adresem Brakuje mi tu jednak konkretnego kierunku, spójnej myśli stojącej za tym miejscem - tego czegoś co sprawia, że dobry lokal wybija się spośród innych dobrych.
An error has occurred! Please try again in a few minutes