Na kulinarnej pustyni, jaką tak naprawdę była dotąd ta część mokotowskiego Służewca, pojawiła się ponad 2 tygodnie temu mała oaza w świeżo zasiedlanym kompleksie mieszkalnym. La Bottega Toscana, która jeśli by wierzyć wyłącznie ulotce, serwuje śniadania, kawę, tradycyjną slow food'ową toskańską kuchnię, wina i atmosferę. Przedstawiam moje świeże, całkowicie subiektywne wrażenia po wizycie.
Mała, bo licząca w sumie 8 stolików (lub 4, bo 6 jest złączonych po 3) jedna sala, jest miejscem bardzo kameralnym z półotwartą kuchnią, serwującą specjały kuchni włoskiej z naciskiem na rejon Toskanii. Nigdy tam nie byłam, więc wierzę słowu pisanemu. Dość skromnie i surowo, ale jednak przytulnie. Głęboka czerwień ściany, ciemne drewno stolików i brązowe skóry wygodnych krzeseł i kanap, metalowe lampy, stalowe wyposażenie kuchni. Mały minus - telewizor na ścianie nad witryną z deserami. Chyba bardziej dla personelu, bo leciał obraz, a i tak osobno grała cicho muzyka, lekko zagłuszana dość głośno chodzącymi lodówkami. Szkoda, że najdłuższa ściana ma na sobie tylko fototapetę, przedstawiającą ceglaną fasadę budynku, a nie jest faktycznie z cegieł, ale za to sprytnie kamufluje drzwi do toalety.
Ciężko to miejsce z racji gabarytów nazwać restauracją pełną gębą, chociaż menu jest dość obszerne, może nawet ciut za obszerne (za G. Ramsay'em), bo po stronie przystawek, sałatek, zup, aż dwie strony past, strona mięsna, strona rybna, desery, napoje i zrobiła się pokaźna książeczka. Dla jednych to plus dużego wyboru, ja chyba wolę, gdy menu jest bardziej okrojone, zwłaszcza w tak małym lokalu.
Teraz o sprawie najistotniejszej, czyli o jedzeniu. Na starcie czekała na nas przystawka z bruschetty, grzanek z pasztetu z wątróbki oraz plastry prosciutto i sera. Bardzo miło i smacznie. Z racji piątku zamówiliśmy specjalność dnia czyli toskańską zupę rybną (20 zł), jedną na dwoje, którą dostaliśmy w osobnych talerzach i dobrze zrobiliśmy, bo zupa okazała się gęsta jak gulasz, pyszna i bardzo sycąca, a zamówiliśmy jeszcze drugie dania. Ja - polędwicę wołową w sosie z zielonego pieprzu (37 zł), a T. małże w sosie z pomidorami, które bardzo sobie chwalił. Dostał do nich także grzanki, ja zaś do swojej polędwicy, którą dostałam idealnie wręcz średnio wysmażoną, talarki oraz sałatkę. Dodam, że dodatki są wliczone w cenę dania, bardzo pozytywnie, zważywszy na to, że w sporej ilości restauracji wszystko trzeba zamawiać (i płacić) osobno. Dobre wino domowe (8 zł/kieliszek). Póki co brak tu alternatywy. Posiadają sporą listę deserów z osobnej karty (pyszna tarta z kremem i owocami leśnymi - ok. 14 zł), ciasta i desery lodowe, nie wszystkie są, ale i tak jest z czego wybierać, w tym własnej roboty sztandarowe włoskie desery jak m.in. tiramisu, panna cotta. Ale jest też swojski, nie swojski, ale sernik i szarlotka.
Naprawdę duże porcje, bardzo się najedliśmy. Obsługa to same plusy - miła, uśmiechnięta i pomocna pani kelnerka. Ceny całkiem znośne. Razem z deserem i napojami rachunek wyniósł nas 117 zł na 2 osoby. Nie można jeszcze płacić kartą.
Jest świeżo po otwarciu, więc wszystko naprawdę wspaniałe, widać, że robione z sercem. Mam tylko nadzieję, że takie pozostanie.
Podsumowując, spędziliśmy bardzo miły wieczór, mimo że oprócz jednej pary, byliśmy sami w lokalu. Ale już dwa dni później przejeżdżając obok widzieliśmy prawie komplet. Na pewno wrócimy, no i do domu blisko, na spacer wiosną jak znalazł.
An error has occurred! Please try again in a few minutes