Cena jak w barze mlecznym, specyficzny klimat ktory super pasuje na spotkanie z rodziną czy ze znajomym bo po 1. sprawna obsługa, po 2. spokój nie ma hałasu, muzyka leci cicho:) Można dużo zjeść i nadal zapłacić mało, lokalizacja dobra, wystrój i fakt że to ambasada- niezwykły. Już nie pamiętam czy nie zaczęli nawet kart przyjmować, ale po prostu bierzemy stówę i 2-3 osoby za tyle się najedzą.
Klub Serbski nie afiszuje się swoją obecnością w Alei Róż. Ukryty na tyłach serbskiej ambasady, strzeżony i nieoznakowany. Wchodząc tam po raz pierwszy czułam lekki stres i podekscytowanie :) Wnętrze lokalu wygląda jak stołówka wyjeta z czasów PRL. Przy stolikach siedzą w większości goście serbskojezyczni. Pozycje z karty to głównie produkty mięsne - zamówiłam kotleta faszerowanego żółtym serem i frytki oraz sałatkę szopską. Sałatka podana szybko i wyjątkowo smaczna. Na danie główne czekałam ok. 40 min. Mozliwosc zamówienia piwa Jelen. Ceny przystępne.
Klub Serbski to miejsce o specyficznym klimacie - trochę lata 80-te, trochę ludowej bałkańskiej cepelii z tradycyjną muzyką. Przede wszystkim nie tak łatwo się tam dostać, bo o jego istnieniu świadczy tylko mały guzik na domofonie przy bramie do ambasady. Czuć, że to miejsce skrojone na potrzeby lokalnej diaspory z byłej Jugosławii. Nawet obsługujący gości troszkę pochmurny kelner starej daty podejrzliwie zerkał na gości takich jak jak, którzy bez wątpienia nie zaliczają się do stałych bywalców.
Miałem niesamowitego farta, bowiem do klubu serbskiego wybrałem się z (fanfary) prawdziwy Serbem! :) Mogłem więc spytać o zdanie na temat tutejszej kuchni specjalistę - a było ono całkiem niezłe.
Ceny są nieco niższe niż w innych bałkański knajpkach, lecz jak się później okazało, porcje nie są tu za wielkie. Menu po polsku i serbsku (ale uwaga! Z błędami ortograficznymi w transkrypcji serbskiego na alfabet łaciński, na co zwrócił uwagę towarzysz ;) ) zawiera wszystkie klasyki i kilka pozycji, których wcześniej nie znałem. Wszystko kręci się jednak wokół grillowanego mięsa, zatem mój wegetarianizm znowu trafił szlag!
Ostatecznie zdecydowaliśmy się z serbskim towarzyszem kolacji na talerz bałkańskich przystawek, domowe wino, leskovaczkie uštipci (kotlety z serem w środku), danie, któego nazwy nie pamiętam, ale było długim, zwiniętym i panierowanym kotletem z serem w środku i sałatkę szkopską.
Wszystko przyjechało na stół całkiem szybko. Przystawki - sery, szynki, i inne rozmaitości, chcociaż w skromnej ilości, okazały się przyjemne i różnorodne, zwłaszcza salami. Dania główne podano z frytkami i cebulą, by nadać mięsu charakter. Frytki nie były tutaj najlepszym wyborem, ja bym wiele bardziej wolał jakaś świeżą pitę, ale same mięsa przyrządzono smakowicie. Prawdziwy Serb uznał, że jest to bałkański odpowiednik domowej kuchni, wiec jeśli nie mamy ambicji na haute cuisine, to powinniśmy być zadowoleni.
An error has occurred! Please try again in a few minutes