Odwiedziłam Jackpot dwukrotnie i cieszę się z tego bardzo, bo gdyby nie możliwość powtórnej wizyty, moje odczucia byłyby znacznie mniej entuzjastyczne. Pierwszy raz byłam w Jackpocie podczas urodzin Zomato, z których pamiętam przede wszystkim dość niesympatyczną i mało otwartą na potrzeby gości obsługę (wydajemy takie drinki i koniec, żadnych możliwości ingerencji w składniki, nie przyjmujemy parasoli do szatni, no trudno, radź sobie z nim gościu), ciekawe, choć nieszczególnie trafiające w moje gusta koktajle - zdecydowanie zbyt wytrawny welcome drink, trochę przekombinowaną kompozycję winno-buraczaną z gałązką tymianku (!) i najlepszy, jednak w dalszym ciągu nie w czołówce moich drinków życia koktajl z truskawek i masła orzechowego. Z jedzenia obroniły się zdecydowanie mięciutki i soczysty pulled pork, a także słynny już wege burger buraczany, za to mini-sałatki a'la cezar i z wędzonym pstrągiem dość przeciętne, zaś burgery na jeden haps z pastrami to już wybitnie kanapka niczym z bigosem. Najbardziej ekstrawagancka odsłona kulinarna tego wieczoru, czyli mini burger ze stripsem z bułką ufarbowaną atramentem, w całej dziwności zupełnie stracił wyrazistość smaku. Jedyna pozycja wegańska - chilli sin carne - właściwie była samym chilli, bo poza ostrością nie można było wyczuć absolutnie nic innego.
Ale to wspomnienia marcowe, bo kolejne odwiedziny całkowicie zatarły pierwsze kiepskie wrażenie. Aktualnie jesteśmy w wiosennym sezonie grillowym, a z grilla mamy różnego rodzaju mięsa, owoce morza, ale też warzywa. W punkt zgrillowane szparagi z idealnie przyrządzonym jajkiem poche, proszę bardzo, mogę się tym zajadać bez znudzenia. Oprócz tego cudownie doprawiona macka ośmiornicy, zrobiona jak trzeba, w towarzystwie sałatki ziemniaczanej. Wielbiciele steków też znajdą w Jackpocie kawał porządnej wołowiny, może nieco zbyt słonej, lecz miękkiej, soczystej i różowawej w środku.
Jeśli chodzi o koktajle tym razem pierwszeństwo oddaję śliwkom i masłu, słodko-tłusty smak z podwędzeniem na końcu języka jest zdecydowanie godny uwagi. Dalej dość kontrowersyjny mix czyli Tinder, którego pomarańczową gorzko-kwaśną zawartość pije się wraz z shotem prosecco. Z drinków moich towarzyszy zdecydowałabym się na smaczną propozycję jagodową z hibiskusem, reszta była dla mnie zbyt wytrawna lub z nadto wyczuwalną bazą whisky - choć w sumie nie powinnam mieć pretensji, wszak jesteśmy w lokalu który sygnuje się jako ambasada Jacka Danielsa w Polsce.
Kelner nas obsługujący był wyjątkowo czujny, sprawny, z poczuciem humoru, ale jednocześnie niezbyt nachalny, właściwie obsługa idealna.
Wnętrze nie do końca w moim stylu, dość klubowe, natomiast spore i spokojnie nada się na większe lub mniejsze imprezy. Wraz z sezonem wyższych temperatur warto korzystać z dobrodziejstw ogródka, bo wystawiają leżaki i grille, wokół zielono, sama przyjemność.
Nietypowe to miejsce, bo działa jedynie w weekendy, ale jak widać koncepcja się sprawdza, a Jackpot pomimo kilku wpadek podczas naszego pierwszego spotkania trzyma poziom - będę o tym miejscu pamiętać, bo ta genialna ośmiornica, ale też pulled pork czy stek nie dadzą mi spokoju.
An error has occurred! Please try again in a few minutes