Kiedy wydaje się, że na Nowogrodzkiej nie ma już miejsc i przestrzeni na kolejny multi tap bar, nagle pojawia się kolejne miejsce z tego segmentu. I to miejsce dobre, takie, do którego można wracać, gdzie na razie nie klei się podłoga, w otwartej kuchni przyrządzą ci coś więcej niż precelki z mikrofalówki z miodową musztardą.
Do Drugiego dna, położonego kilka kroków od biura, w którym pracuję, udaję się wieczorową porą razem z trzema kolegami. Wnętrze jest dość pojemne, poza parterem sporo stolików mieści się także w piwnicy. Trochę industrialne klimaty, ale jednak ciepło, zwłaszcza, że zajmujemy stolik przy kaloryferze, z oknami na Nowogrodzką. W karcie są też cydry, w wersji grzanek i zimnej, koktajle na bazie piwa, spory jak na pub wybór jedzenia. Obsługa jest miła i kontaktowa, nie buduje żadnego dystansu. Ceny standardowe jak na ten koncept lokalu i lokalizację. Duże piwa od 10 do 27 zł. Deska 4 różnych za 20zł. Duża różnorodność produktów na kiju.
Przy barze spotykam znajome twarze z Kufli i Kapsli, w Drugim Dnie trudno z resztą uciec od analogii i porównań do tego miejsca. Co je odróżnia? Jest mniej gwarno, więcej przestrzeni, a reszta, poza menu, to już podobieństwa. Wieczór z jednego piwa przedłuża się do czterech, mamy więc możliwość próbowania polskich, rzemieślniczych browarów, ale także belgijskiego tripla, deski 4 piw po 125 ml do degustacji i trochę przekąsek. Smażone boczniaki są smaczne i przyprawione, mile chrupią pod językiem. Podpłomyki są przeciętne, ale rekompensują to dobrze dobrane do nich sosy. Precle z masłem i musztardą są w porządku, świetne są korzenne warzywa, dobry slow food, pietruszka, burak, marchew i w sumie spora jak na barowe warunki porcja. Patrząc na stoliki innych gości, burgery i boczek cieszyły się także sporym powodzeniem - być może skuszę się następnym razem.
P.S. Po kilku dniach wracamy do Drugiego Dna z zespołem z pracy na zbiorowe piwo i coś do przekąszenia. Otwieramy jeden rachunek, po kolei zamawiamy przy barze różne deski piw, lemoniady i moje ulubione indian pale ale - goryczkowe, mocne, takie wręcz słownikowe. Niestety, kiedy zamawiamy jedzenie dla 3 osób po którejś kolejce piwa, czekamy na nie godzinę. Siedząc jednocześnie w sali, gdzie widać otwartą kuchnię, kątem oka obserwujemy panię czyszczącą grilla i powoli przebierającą nogami do domu. Kiedy pytamy się, co z naszym zamówieniem, okazuje się, że choć nabito je na barze, nie pojawiło się na kuchni, bo zacięła się rolka z papierem. Pani nie zrobi już więc burgera czy boczku, udaje się uprosić ją na sałatkę z grillowanym kurczakiem i ciepłe precle. To trochę psuje całościowe wrażenie, zwłaszcza, że nikt nie mówi o rekompensacie, nie przeprasza, a ci, którzy wcześniej zjedli burgera z szarpanym mięsem, w wersji wege i wspomniany wcześniej boczek, zachwalali swoje wybory i wciągali je z prędkością światła. Mi pozostaje wieczorna porcja witamin. Sałatka jest płytka w smaku, ostry sos mango tylko trochę podkręca smak mięsa i gotowej mieszanki warzyw.
An error has occurred! Please try again in a few minutes