Sardynia - niby włoska kuchnia, ale podana w inny niż klasyczny sposób, który wszystkim już mógł się znudzić. Osobiście mogłabym w kółko jeść makarony, bazylię, pomidory, takie tam, ale oczywiście warto czasem spróbować czegoś innego.
Z menu Sardynii miałam kilkudniowy problem - przygotowując się do wizyty na zaproszenie Zomato parokrotnie przeglądałam menu i ani razu nic nie zaiskrzyło. Zazwyczaj napalam się na co najmniej trzy propozycje i ostatecznego wyboru dokonuję, czasem dramatyczną metodą losowania, już na miejscu, a tym razem nic. Pustka. Żadnej chemii. Nie wiem czy to kwestia gorszej kompozycji, czy ja przez pół tygodnia cierpiałam na jadłowstręt (hehe, niemożliwe), w każdym razie coś jest na rzeczy.
Powitani zostaliśmy czekadełkiem w formie cieniutkiego niczym maca chleba sardyńskiego z oliwą. Tradycja może i ciekawa, ale chyba po jednokrotnym spróbowaniu pozostanę przy grubej bagietce.
Ostatecznie zamówiliśmy sałatkę z owczym serem, gruszką, orzechami, balsamico, rukolą i żurawiną - połączenie przyjemne, ale niestety także znane i nijak nie kojarzące się - przynajmniej mnie - z kuchnią sardyńską, bardziej z przystawką z bardziej fancy części menu na Krupówkach. Cena 28 zł za porcję typowo przystawkową nie jest najniższa.
Na danie główne wybraliśmy ravioli na słodko, fajny pomysł na nietypowe danie, ale moim zdaniem potencjał został lekko zmarnowany, albo inaczej: niedopieszczony. Połączenie ricotty, miodu, orzechów, delikatnego ciasta i mięty byłoby naprawdę warte powtórzenia, gdyby nie zabrakło ostatniej bohaterki tej opowieści. Ewidentnie coś zielonego kryło się w farszu, ale smak nie zdradzał obecności żadnych świeżych listków. Apeluję: więcej mięty!
Absolutnie genialny i bez żadnych "ale" za to labraks. Serio, nie pozostawajcie przy znanej doradzie, której porcja swoją drogą jest naprawdę spora, więc i droga (na talerzu ląduje około 0,5 kg ryby, ale należy od tego odrzucić głowę, ości i inne niejadalne sprawy), labraks za to jest mniejszy, tańszy i ma jedno ze smaczniejszych mięs jakie jadłam. Dobrym patentem jest filetowanie ryby przy stoliku klienta, nie zmuszamy się do zabawy z ośćmi, a jednocześnie mamy pewność, że ryba dopiero co w całości zeszła z grilla.
Na zakończenie zostaliśmy pożegnani miłym akcentem, kieliszkiem typowo włoskiej ziołowej wódki, ponoć idealnej na trawienie po obfitej kolacji. Słyszałam legendy o tym napitku i miło było go wreszcie spróbować.
Obsługa sympatyczna, wnętrze urządzone w stylu trochę turystyczno-kiczowatym (przewodniki po Sardynii na stole i łazienkowe rozgwiazdy rozwieszone na rybackiej sieci na ścianie), ale z drugiej strony dobrze, że nie jest to kolejna tawerna obwieszona warkoczami czosnku.
Niestety, chyba pierwsza wizyta w miejscu polecanym przez Zomato, która nie spowodowała przyspieszonego bicia serca i natychmiastowej miłości do lokalu. Wierzę jednak, że są to niedociągnięcia, które można poprawić lepiej skomponowanym menu (i większą ilością mięty w ravioli).
An error has occurred! Please try again in a few minutes