Bekef pusty, pełen ludzi, z wystawionymi stolikami, ze stolikami schowanymi, weekendowy, lunchowy, popołudniowy - we wszystkich możliwych konfiguracjach mijam od ponad roku zimą, latem, w deszczu, w słońcu, zmęczona, wypoczęta, sama, z psem, z chłopakiem, z winem i chyba tylko dlatego, że mieszkam dziesięć kroków dalej, nie połączyłam w głowie dwóch faktów: lubię hummus oraz tu mają hummus. Dużo hummusu.
Dzisiaj, ze względu na chwilowy przebłysk geniuszu, będąc na swojej zwyczajowej trasie Hoża - Dom, dokonałam nagłego zwrotu w lewo i weszłam do Bekefu. Powitała mnie ciepło Pani Zza Lady i bardzo miło opisywała każde danie, szczególnie dobrze brzmiał dla mnie hummus podany z dużą ilością tahini i gorącą ciecierzycą (hummus s* - nie pamiętam dokładnej nazwy), a także hummus podany z pieczonym bakłażanem, jajkiem, ziemniakami i paprykowym sosem (hummus m* - w tym przypadku również głód wytępił pamięć). Jako że znalazłam się w sytuacji tragicznej, targana miłością i do ciecierzycy, i do bakłażana, w akcie desperacji zażartowałam, czy można pół na pół. Ku mojemu zdumieniu i zjednując sobie jednocześnie wierną, oddaną klientkę, Pani zamieniła kilka słów z Szefem i powiedziała, że nie ma problemu. Do hummusu podawana jest pita i zestawik surówek, których wybór znowuż jest tak szeroki, że dokonanie go pozostawiłam Pani.
I chwilę później znalazł się przede mną wypełniony po brzegi talerz, a jeszcze drugą chwilę później stał nad nim Pan Szef i opowiadał mi, co jest czym, i jak chcieliby, bym jadła - kosztując po trochu wszystkiego, nabierając kawałki dania pitą, pozwalając mieszać się smakom, najwyraźniej w zgodzie z nazwą - "bekef" po hebrajsku oznacza "frajda, zabawa". Tak też uczyniłam, a że na moim talerzu różnorodności był dostatek i połączeń co nie miara, każdy kęs smakował inaczej. Jako surówkowy side dostałam marynowaną kapustę, marchewkę duszoną z curry, pomidorowo-cebulową salsę, oraz tajemniczy marynowany fioletowo-czerwony owoc, którego nazwy w swojej ignorancji nie poznałam. Wszystko to było bardzo wyraziste i fantastycznie łączyło się z, bądź co bądź, chwilami monotonnym hummusem.
Sam bekefowski hummus miał bardzo łagodny smak: czuć było w nim dużo tahini, miał aksamitną, lekko ciągnącą konsystencję. Zupełnie nie przypominał znanego mi z innych restauracji cytrynowo-czosnkowego hummusu, do którego produkcji używa się zazwyczaj cieciorki prosto z puszki.
Podsłuchałam, jak Pani opowiadała komuś innemu o falafelach: jest wariant z hummusem, pitą, surówką i siedmioma (!) falafelami, a także taki sam, bez hummusu, za to z dwunastoma (!!!) falafelami. Dodam tylko, że ceny nie wykraczają poza 25zł. Miejsce przepięknie bezpretensjonalne, wyluzowane, przychylne gościom, nie płynące na fali fascynacji kulturą wschodu - prawdziwie i szczerze izraelskie, przemiła obsługa, właściciel, któremu zależy. Czego potrzeba więcej?
An error has occurred! Please try again in a few minutes