Zakochani w Juanie. Po przeczytaniu innych opinii o restauracji Juan umieszczonych niżej mam wrażenie, że Juana można albo kochać, albo nie znosić. Z tym, że biorąc pod uwagę moją ocenę tego miejsca, zaczyna mi się wydawać, że ci, którzy tego lokalu nie znoszą, mówią chyba o jakiejś innej restauracji.
Bo ja zaliczam się do Juana wielkich miłośniczek. I nie jest to bynajmniej miłość platoniczna, bo bywałam tam już kilkanaście razy.
Nie, nie jestem znajomą właściciela (choć ten przemiły Hiszpan ma faktycznie wśród tubylców wielu znajomych, kiedy tam jesteśmy mamy wrażenie, że zna go pół Częstochowy). Trafiliśmy tam zupełnym przypadkiem kilka lat temu, kiedy próbując znaleźć przyzwoite miejsce na obiad i czując w żołądku niemiłe ssanie, w furii kazałam mężowi zatrzymać się przed pierwszą napotkaną restauracją, a akurat przejeżdżaliśmy przez Rynek Wieluński. Weszliśmy do środka i zapach paelli, którą właśnie serwowano na stoliku obok wejścia sprawił, że natychmiast zamówiliśmy z mężem to samo. A że byliśmy potwornie głodni, poprosiliśmy też o startery (bruszetki, jamon, zupa cebulowa) i desery (ale o nich później). Rozglądnęliśmy się dookoła: wystrój jak w fajnej, niezobowiązującej trattorii, tyle że hiszpańskiej. Mój wzrok padł na ściany, gdzie widniały dyplomy ukończenia przez właściciela kursów w... EL BULI!!! I jego zdjęcie z Ferranem Adria. No no, pomyślałam, nieźle!
Kiedy zaczęto podawać dania moje "nieźle" przemieniło się w "genialnie". Pochłonęliśmy wszystko, a z każdą minutą nasze ukontentowanie rosło i rosło. Tam człowiek nasyca się zarówno fizycznie, jak i duchowo. I nie chodzi o to, że ten pierwszy raz byliśmy tak głodni, że smakowałoby nam i w jakimś makdonaldzie. Bo wracaliśmy do Juana kilkanaście razy i za każdym razem wychodzimy równie usatysfakcjonowani. Ani razu nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby dania były niesmaczne, nieświeże, zimne (jak skarżą się poniżej recenzenci), a już na pewno nie źle doprawione. Ale do rzeczy: właściwie wypróbowaliśmy już u Juana większość dań. Na pewno na szczególną uwagę i polecenie zasługują paelle i proszę się nie przerażać, że przygotowywane są dla dwóch osób. Jest tego w sam raz na średniej wielkości drugie danie dla dwojga, po fenomenalnej (bo większość takich jest) przystawce. Polecam zarówno meditarinea, jak i tę z królikiem - wiem, że to klasyka, ale dla mnie to było objawienie.
Przystawki: szczególnie polecam hiszpańską jamon, moja teściowa, która generalnie jest dość wybredna i wielu rzeczy po prostu nie je, wspomina ją do dziś!
Zupy: praktycznie każda jest doskonała. Warto pytać o zupę dnia, raz trafiliśmy na hiszpańskie flaczki i od tej pory polujemy na nie, bezskutecznie. To były najfantastyczniejsze flaczki, jakie w życiu jadłam! Przepyszne są też kremy warzywne, serwowane z różnych warzyw, sezonowych rzecz jasna.
Dania główne: polędwica - idealnie wysmażona, tak, jak sobie klient zażyczy, książkowo wręcz. I pyszna. Wszelkie inne mięsa - delicje. Ryby - mistrzostwo. Polecam doradę, jest serwowana na kilka sposobów, każdy przepyszny.
Mój mąż uwielbia makarony Juana, a ja śmiało mogę stwierdzić, że ten Hiszpan robi Arrabiatę lepiej, niż jadaliśmy w restauracjach we Włoszech.
No i desery, ach, te desery... Profiteroles zamawiam praktycznie zawsze. Innych słodkości kosztuję od reszty rodziny. Flan jest boski. Fondant - zawsze idealnie płynny w środku. Panna cotta - z nią robią różne rzeczy, na przykład w czasie Euro2012 dostaliśmy ten deser stylizowany na flagę polską.
Wina: no cóż, wiem, że tych zachwytów było już o tej recenzji tyle, że mogłabym śmiało przestać, ale nie sposób pominąć win. Nawet ich zwykłe, stołowe, serwowane na kieliszki jest świetnej jakości. Podobno właściciel osobiście wybiera wina do restauracji, ja mogę tylko powiedzieć, że w takim razie facet się na winach zna.
No dobra, mam jeden malutki zarzut: toaletom przydałby się remont.
No i ceny: niskie nie są (ale to też nie bar mleczny). Przesadnie wysokie też nie są. Ale zakładając, że produkty są doskonałej jakości, a dania bezbłędne - ceny akceptowalne. Zamawiamy tam zawsze sporo, nie odmawiając sobie nigdy deserów czy wina i rachunek nigdy nas jeszcze nie zrujnował.
A atmosfera, panująca u Juana wynagradza wszystko. Jest przesympatycznie, swojsko, schludnie, obsługa jest przemiła, a kiedy przy stoliku obok ciebie siada rodzina właściciela i zaczyna rozprawiać po hiszpańsku lub sam Juan rozsiada się nad ogromnym talerzem makaronu człowiek czuje się, jakby na moment przeniósł się na Półwysep Iberyjski. A w dodatku dostaje na talerzu tyle aromatów i smaków śródziemnomorskich, że ma ochotę natychmiast po powrocie do domu zarezerwować najbliższy bilet lotniczy na południe. Wszystko jedno gdzie, byleby to było w Hiszpanii...
An error has occurred! Please try again in a few minutes