Jeśli tęsknisz za ciepłem słonecznej Italii lub też wolisz błękit włoskiego nieba – powinieneś czym prędzej zajrzeć w internety, aby kupić sobie bilet lotniczy i pędem na włoskie jedzenie. Jeśli nie chce Ci się zamawiać biletów wybierz się na jedzenie w „Primo Italian” rok temu otwartą (zmiana właściciela) knajkę na krakowskim Podgórzu. Miejsce od dawna modne, po po prostu wypada być. Niech zachętą będą nie tyle moje słowa ile raczej sława Trufli (właścicielka bowiem się nie zmieniła), ale lokalizacja owszem.
Lokal poniżej ulicy – w końcu to ul. Brodzińskiego 4, z zewnątrz lekkie – prawie śródziemnomorskie barwy i stoliki. Wchodzisz od razu na rastauracyjną recepcję i menedżer zaprowadza Cię do stolika. Kilka sal, dominują drewniane brązy, ale też trochę zieleni i beżu gdzieniegdzie na oczach capnie. Możesz znaleźć stolik gdzie więcej światła na Ciebie pryśnie, możesz też przyczaić się tam, gdzie raczej ciemno, chociałoby się powiedzieć tajemniczo; możesz wreszcie kucnąć przy szklanej szybie obserwując jak polski cuoco (kucharz) dokazuje swoich umiejętności. Miejsce przyjazne nie tylko dzieciom, ale wręcz całym rodzinom. Stoliki zarówno podwójne – randkowe zatem, jak też możesz sobie zamówić stolik dla dziesięcioosobowej rodziny na familijny obiad. Stoliki stabilne, wygodne, przykryte modnymi od kilku lat papierowymi jadłospisami (tak Polacy mają i znają słowo angielskiego „menu”).
Co ciekawe spodziewać się możesz nie tylko włoskich potraw, ale znajdziesz również w menu ślady polskiej kuchni, nie chodzi o nazwy, lecz raczej smak lub pieprzne dodatki. Byliśmy z łańcucką ekipą (Łańcucianka, Łańcucianin i nie mogąca odnaleźć się w swojej tożsamości kulturalnej, ich rzeszowsko-łańcucko córa krakowianka). Wiecie przecież, że towarzystwo jest niemniej ważne, od smakowitości potraw – tu obie rzeczy się doskonale zgrały. Trochę bałem się, że w ofercie nie będzie dla mnie specjałów mięsnych –ale okazało się, że trafiłem na wspaniałego kaczkę z sosem basamicznym na malinach z dodatkiem batatów (podkarpackich gruli, czy też jak kto woli wielkopolskich pyr). Bataty bardzo dobrze się komponują z rukolą, ale te maliny to już mistrzostwo świata. Mięso idealniutko – dopieczone, miękkie, niemal slow food, do tego sos bella fantastica (lekko pieprzny z dodatkiem nuty sosny, rozmarynu i jeszcze nie wiadomo czego). Do tego wziąłem krem brulee i czekoladę na gorąco (szkoda, że w ofercie nie ma bitej śmietany), no ale podobno nie można mieć wszystkiego. Luknijcie zresztą na pozostałe potrawy (np. ravioli na bazie dyni i z sosem grzybowym czy też sandacz z sosem cytrynowym i cukinią – aż na sam dźwięk niniejszych słów, człowiek robi się głodny. Podobno mają też w ofercie pizzę na 32letnim zakwasie, tak tak, nieprzerwanie od tylu lat ciasto nie przestaje rosnąć. Pychota.
Pochwalić muszę także wspaniałą kelnerkę (chyba słyszałem ukraiński akcent) – bardzo sprawna obsługa, otwarta na modyfikację, dbająca o klienta – czujesz się po prostu zaopiekowany. Od razu
dostajesz czekadełko więc w wolnej chwili możesz skosztować kawy, czy też wina przegryzając pieczywem. Ceny w normie, bez problemu dla dwóch osób można znaleźć obiad w granicach 70-80 PLN – więc całkiem atrakcyjnie.
Wracając jeszcze do tego sosu, na koniec szef kuchni powiedział, że może mi co prawda zdradzić ten dodatek, ale potem musiałby mnie zabić, więc z uwagi na nadmiar obowiązków w pracy waham się, czy czasem nie zaspokoić swojej ciekawości. W weekendy sugeruję raczej coś wcześniej zarezerwować, bowiem trudno stolik znaleźć – mam nadzieję, że Wam się to uda – naprawdę warto przekonać się czy miałem rację. Ja na pewno będę tam jeszcze zaglądał, do czego i Was zachęcam.
An error has occurred! Please try again in a few minutes