Kuchnię wschodnią lubimy za bliny, kołduny, pielmienie, wszelkiego rodzaju pierożki. Ale również za to, że jest dość bezpieczna i nie zaskakuje nowymi, ostrymi smakami. To właśnie Kamanda Lwowska stała się naszym wyborem na większe spotkanie rodzinno-towarzyskie.
Dostajemy całkiem sympatyczne aczkolwiek nieco klaustrofobiczne, odgrodzone od wzroku innych gości miejsce w zagłębieniu w ścianie. Na plus to, że z dala od klimatyzacji i nie wieje nam w twarze - już spotkałam się z podmuchami radośnie harcującymi na głowach konsumujących, niestety bardzo łatwo przesadzić. Na minus to, że okienko nad nami jest nieotwieralne i jest dość duszno.
Kolejny plus - sympatyczna, kontaktowa, naturalna kelnerka, która umie doradzić. Ale menu to zdecydowany minus, karta dań typu puzzle - tutaj wkładka z sezonowym menu szparagowym, tam kolejna karta, tym razem główna, napoje na jeszcze innej. Można sobie złożyć dowolny zestaw. Jest nas kilka osób, próbujemy przeglądać, decydować, po chwili stół jest zabałaganiony układanką z menu.
Na początek śledzik i deska mięs pieczonych. Na czekadełko chleb, masło, smalec i ogólki, muszę przyznać, że przepyszny smalec a ze świeżym chlebkiem to już w ogóle poezja, Mickiewicz mógłby się schować! Śledzik bardzo poprawny, do niego fajny sos typu salsa a także bodajże śmietanowo-chrzanowy. Deska mięs zdecydowanie przereklamowana, ilość w stosunku do ceny, no cóż, nijak się ma. Natomiast to co jest podane jest rzeczywiście niezłe chociaż pieczony schab mojej mamy, nawet taki robiony od niechcenia, jest tysiąc razy lepszy.
A dania główne... kiszka ziemniaczana. Jak dla mnie sama kiszka jako danie to jest hit tego lata, jadłam ją u koleżanki na wsi po raz pierwszy w życiu, z grilla była nie do opisania. Ta w Kamandzie - poprawna ale bez fajerwerków. Duszona z grzybami, mamy dużo grzybów ale sama kiszeczka jest raczej skromna, za to bardzo tłusta.
Solianka palce lizać, dla mnie smakowała jak taka zupa gulaszowa, żałuję, że jej nie zamówiłam. Jeśli dojdzie do kolejnej wizyty w Kamandzie na pewno będzie to mój wybór. Zamówione ponadto: łosoś (wyglądał bajecznie i myślę, że tak też smakował), pielmienie oraz polędwiczki wieprzowe z kopytkami i buraczkami przypadły do gustu zamawiającym. Spróbowałam kopytek i buraczków, wyglądały na domowe. Polędwiczki podobno były chude.
W lokalu jest interesująca toaleta, duża, czysta a na ścianach wiszą delikatne, erotyczne zdjęcia pań z początku XX wieku - ma to swój klimat.
Podsumowując - smakowało. Piwo beczkowe również. Chyba jednak czegoś mi zabrakło - zabrakło mi dania, w którym kucharz wykazałby się kunsztem. Dlatego tylko czwórka. Z szansą na piątala, rzecz jasna! :)
An error has occurred! Please try again in a few minutes