Zastanawiałem się, czy istnieje coś takiego jak "bielański charakter knajpy". I po kolejnych wizytach w starszych i nowszych lokalach dzielnicy dochodzę do wniosku, że tak. Jest coś, co odróżnia tutejsze lokale od pobliskich - żoliborskich, choć i jedne i drugie często nawiązują do historycznego charakteru dzielnicy, łącząc nowoczesność z tradycją. Gastronomiczny Żoliborz, jak wiadomo, jest (wciąż) modny, mimo "vintage-loftowej" pozy - schludny i hipsterski. Bielany natomiast, tak jak w wielu innych aspektach, zachowały szczerość i autentyczność dzielnicy, która choć staje się coraz bardziej popularna jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu, a miejsc to umożliwiających jest coraz więcej, to jednak wciąż "jest sobą".
Tego ducha starych dobrych Bielan można poczuć zarówno w lokalach znanych od lat (legendarny Karuzel Bielański, zresztą przez ścianę z opisywanym lokalem; nieistniejąca już herbaciarnia Ganders; pizzeria La Verona), jak i w tych nowszych, które jednak - celowo lub nie - zachowują wiele z klimatu "poprzedników" - jak Roślina, czy właśnie Stacja Bielany. Mimo nowocześniejszego wystroju, same historyczne wnętrza (i otoczenie "zewnętrz"), układ pomieszczeń i... czasem specyficzna klientela, sprawiają, że czuje się tu pozytywnie rozumiany powiew historii dzielnicy.
Dość jednak quasi-varsavianistycznego eseju - Stacja Bielany, zgodnie z nazwą, znajduje się dosłownie o krok od stacji metra Stare Bielany. Wystarczy wyjść na powierzchnię w stronę Płatniczej, przejść przez nitkę Kasprowicza i już znajdujemy się w niedużym, ale klimatycznym, ogródku tej minirestauracji, czy bardziej winiarni z ciekawą ofertą jedzeniową, zajmującej parter przedwojennego domku szeregowego. Dwa niewielkie pomieszczenia - główne z barem, jasne, z telewizorem (na szczęście wyciszonym) i bardziej nowoczesne, a także druga sala - bardzo ciemna, w której dyskretne oświetlenie wydobywa z mroku obrazy i oryginalne "workowe" obrusy. My wybraliśmy "ciemną" salę. W karcie spory wybór potraw - raczej przekąskowych, ewidentnie pod kątem serwowanych tu win z różnych krajów. Moją uwagę zwróciły oryginalne, "winne", nazwy proponowanych naleśników. Ponieważ byliśmy już po obfitej kolacji, zdecydowaliśmy się jedynie na sączenie przyjemnego hiszpańskiego wina, zagryzanego oliwkami. I był to dobry pomysł na miłe spędzenie wieczoru. Ponieważ sala jest kameralna, a stolików chyba 6 lub 7, można też dogodnie podglądać (albo podsłuchiwać, jeśli ktoś jest bardzo ciekaw) innych gości - a ich przekrój doskonale oddaje klimat, o którym pisałem we wstępie: Dwie mamy z jedną córką, gawędzące przy winie o sprzedawaniu staników na Allegro, w drugim kącie dwójka młodych ludzi w celach ewidentnie romantycznych, zaś pod oknem starsi panowie z talerzem przekąsek dyskutują o sprawach ważnych i ważniejszych. A z głośników sączy się subtelny jazz. Słowem - niezobowiązująco, a do tego po prostu sympatycznie, "sąsiedzko". Warto więc zajrzeć tu na karafkę wina, a potem przejść się Płatniczą o zmierzchu, bo po odrobinie trunku gazowe latarnie świecą jeszcze piękniej niż zwykle.
An error has occurred! Please try again in a few minutes